Norwegia – Lofoty

O wyspach tych napisano już wiele. Szczególnie ostatnio. Urzekające, piękne, malownicze, niepowtarzalne, bajeczne; to niektóre przymiotniki jakimi możemy określić archipelag wysp za kołem polarnym, będących często określanymi jako Norwegia w pigułce…

Ja po 2 tygodniach spędzonych tam w 2005 roku doskonale wiedziałem o uroku i atrakcyjności Lofotów…

Kilka lat później podczas rejsu po Bajkale padło hasło powrotu do Norwegii. Tomek wpadł na pomysł zabrania tam całej rodziny. Niech zobaczą to w czym się zakochaliśmy i za czym tęsknimy. Surowy klimat nie jest tam przecież taki straszny!

Moja rola polegała jak zwykle na przygotowaniu wyjazdu. Wybór miejsca, zakwaterowanie, dojazd, termin no i załoga. To najważniejsze. Wczesną wiosną zaczynam działać. Po kilku próbach wynajęcia Hytty i założeniu że nurkujemy sami, jak na zawołanie dostaję ofertę wyjazdu do polskiej bazy nurkowej Lofoten Diving mieszczącej się na wyspie Hamnoy. Oferta wygląda profesjonalnie, a najważniejszy jest fakt iż Daniel i jego załoga mają kilka sprawdzonych i interesujących miejsc nurkowych. To nas przekonuje. Pierwotnie zanim dowiedziałem się o Lofoten Diving chciałem przy kilku nurkowaniach skorzystać z bazy LofoDykk, jednak jak szybko ustalam, ta baza już nie działała… Wszystko podobno przez wypadek, eksplozję butli i problemy prawne.

Szybko wysyłam informacje do swoich kursantów, znajomych i przyjaciół. Kilka dni i jest nas w sumie 18 osób. Nieźle…

Teraz trzeba było wszystko dograć. Ustalamy dość jednomyślnie że nie polecimy samolotem, tylko szukając przygód i wyzwań pojedziemy samochodami a podróż rozłożymy na raty. Założyliśmy też, iż od momentu zajęcia miejsc w autach jesteśmy na wakacjach i nie narzekamy na trudy podróży. Wiedział to nawet mój 5-letni syn, który dzielnie i bez żadnego marudzenia wytrzymał 3-dniową podroż.

Ustalamy termin; dwa sierpniowe tygodnie; ostatnie dni wakacji. Powinno być jeszcze ciepło, dzień będzie długi, a naszą kuchnię wzbogacą grzyby! Część przygotowań ceduję na chłopaków. Darek i Tomek są odpowiedzialni za kuchnię, tak więc oni ustalają budżet, planują i realizują zakupy spożywcze. Piotr organizuje nam prom z Gdańska do Nyneshamm. A ja zaczynam poszukiwania busa… Mam zabrać żonę, syna i Tomka wraz z żoną i córką, ale na razie nie mam jak tego zrobić. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę jak trudno znaleźć odpowiedni auto używane, które ma spełnić kilka założeń. Mój stary bus marzeń miał zabrać conajmniej 6 osób, posiadać klimatyzację i webasto ale przede wszystkim miał dojechać na Lofoty… Po raz kolejny w życiu musiałem się ugryźć w język… Zawsze bowiem twierdziłem, że na nurkowaniu nie można dorobić się MERCEDESA, a tu proszę; pod koniec kwietnia późnym sobotnim popołudniem zameldowałem się moim pierwszym Mercem pod domem. Kupiłem go w ostatniej chwili, w poniedziałek bowiem miałem podać wszystkie dane auto potrzebne do rezerwacji promu… Po wielu tygodniach poszukiwań stałem się posiadaczem Vito w kolorze taksówkarskim, wyposażonym w osiem, klimę, webasto, automatyczną skrzynię biegów i dużą ilość miejsca na bagaże.

Bez gwiazdy nie ma jazdy… jak mawiają posiadacze tej marki. Nie wszyscy jednak wierzyli że auto dojedzie i wróci z tak dalekiej podróży.

Nasze prawdziwe przygody zaczęły się zaraz po zjechaniu z promu w Szwecji. Nie wytrzymuje silnik w jednym z aut. Musimy zawrócić na autostradzie i wrócić na parking w którym Skoda Octavia wyzionęła ducha. Jest problem. Reszta aut załadowana jest tak, że jesteśmy w stanie naszej pechowej czwórce zabrać kilka rzeczy. Jestem najbardziej przerażony reakcją pechowców. Ale okazuje się że szybko mają plan B. Szybko uruchamiają auto zastępcze i awaryjnego kierowcę, który dowiezie ich na Lofoty… Jedyny problem to że potrwa to o cały dzień dłużej niż nasza podróż… Jak się okazuje to nie koniec naszych przygód. Podczas zawracania na autostradzie wypada mi kierunkowskaz w busie! Nie panikujemy bo są świadkowie tej akcji. Wskazują mi miejsce i po krótkim bieganiu między pasami autostrady udaje mi się znaleźć wszystko: klosz, przewody i całą żarówkę. Po chwili auto ma znowu wszystkie światła. Niestety to nie był koniec wrażeń. Kilkadziesiąt kilometrów przed Umeą (tam mieliśmy nocleg) bus staje pod górką… Diagnoza jest szybka i konkretna – brak paliwa… Nie trudno w Szwecji o to, bowiem stacje paliw są bardzo rzadko… Często też można na tych bezobsługowych dziwolągach płacić tylko kartą kredytową, o czym warto pamiętać. Ale i tym razem spadamy na cztery łapy. Tomek po 3 sekundach namysłu namawia mnie do… wlania oleju przeznaczonego do smażenia ryb i frytek i mówi tak: “stary silnik odpali i pojedzie na tym…Widziałem taką akcję pod Biedronką!” Zerkam na pasażerów, wszyscy śpią. Temperatura bliska 0 stopni, ciemno, las, dochodzi północ. Szukanie paliwa może potrwać. No dobra, lejemy. Za czwartym przekręceniem kluczyka Heniek (nasz bus:)) odpalił. Tak ryknąłem z radochy, że wszystkich obudziłem…Zostawiając za sobą zapach frytek docieramy do Umei (po 11 godzinach od zjazdu z promu…), najpierw tankujemy auta pod korek, następnie odnajdujemy nasz hostel, gdzie szybko idziemy spać. Rano czeka nas kolejna porcja kilometrów do przejechania. Całe szczęście że obserwacja dzikiej przyrody i zmieniających się krajobrazów wypełni nam dużą część podróży. Nocleg tez robi swoje, nie padamy z wycieńczenia. Ruszamy. Na początku lasy i jeziora przypominające nieco nasz region (Warmię i Mazury), potem coraz bardziej na północ, mniejszy i niższy drzewostan, potem tundra i góry. No i najważniejsze, proste i puste drogi… Dziesiątki kilometrów bez domów, ludzi i aut.

Wieczorem dojeżdżamy do Bodo, skąd promem dopłyniemy na Lofoty. Jesteśmy na miejscu! Wszyscy podziwiają widoki i są nimi zauroczeni. Co prawda wita nas deszcz, ale już następnego dnia rano cieszymy się słońcem. Pierwszy ciepły posiłek to zupa grzybowa z grzybów zebranych po drodze na szwedzkich parkingach… Podczas drogi co kilka godzin były kanapki, ogóreczki popychane sokiem, tęskniliśmy zatem za normalnym żarciem. Na szczęście kolejne dni to już kulinarna uczta, co potwierdzić powinni nasi gospodarze. O dziwo nasza duża grupa nie stanowiła problemu. Pod wodą pływamy w małych grupach, a na powierzchni wszystko kręci się wokół kuchni, gdzie rządzi Tomek. On już kila razy potwierdzał, że jest bezcenny, teraz pierwszy raz miał ogarnąć żywienie ponad 20 osób… Tak jak zwykle tęsknię za Lofotami, tak samo brakuje tego żarcia, które robi Tomek. Kraby wyciągnięte z wody tuż obok bazy i naszych domków z których powstawała niesamowita zupa, smażone i pieczone w soli ryby, ryby z grilla, zupa rybna to było podstawowe menu. Jedzenia nie brakowało, a Tomek przypominał codziennie co jest potrzebne. Każdy z nas miał swoje ważne miejsce. Niektórzy łapali ryby, inni kraby. Nie brakowało rąk do ciężkiej pracy. Wystarczy tylko przytoczyć słowa Moniki: “Jacek, przecież Ty nigdy nie obierałeś ziemniaków ani nie zmywałeś, co jest???” żeby zauważyć że przez tych kilka dni byliśmy naprawdę zgranym zespołem.

Nie wyobrażam sobie wyjazdu w podobne miejsce bez organizacji takiej jak nasza. Ceny żywności na miejscu są wysokie, restauracji mało. Podstawa to przecież jedzenia, a apetyt wzmaga przecież nurkowanie w zimnych wodach norweskich fiordów. Co prawda przywożąc jedzenie z Polski nie wpadliśmy na pomysł, iż wwożenie do Norwegii ziemniaków jest zabronione… Fakt ten sprawił że smakowały nam jeszcze lepiej niż zwykle ;).

Oczywiście poza kuchnią ważna jest też baza i zaplecze. Domki, co prawda małe ale odnowione bardzo ładnie i w wysokim standardzie zapewniały nam dobry odpoczynek. Baza nurkowa sprawiała że wyjazdy czy wypłynięcia na nurkowania były po prostu wygodne. Mieliśmy zatem wygodną suszarnię (wraz z mocno obleganą suszarką do ubrań), salę konferencyjną i pomieszczenia do przechowywania sprzętu.Widać, że Daniel widział już kilka centrów nurkowych, bo stworzył dla nas płetwonurków idealne warunki do odpraw, suszenia i przechowywania sprzętu; naprawdę pomyślał o wszystkim. Ciężko byłoby wymyślić dogodniejsze warunki w bazie nurkowej.

Same nurkowania to mix tego co w Norwegii najlepsze. Był zatem wrak, duże ilości zwierząt, nurkowania z łodzi i z brzegu. Najciekawsi przedstawiciele podwodnego świata, lasy brunatnic, alg, meduzy, piękne ukwiały, kraby kilku gatunków, jeżowce, wężowidła, rozgwiazdy itd. Piękne kolory, przyzwoita widoczność i temperatura wody granicach 10 stopni. Jak dla mnie raj. Nurkowania były bardzo ciekawe, ale właśnie dzięki temu, że ktoś te miejsca wcześniej wyszukał. Z niedowierzaniem słuchaliśmy opowieści Daniela jak wraz z Jozefem po kilka godzin dziennie przez wiele tygodni szukali nowych ciekawych nurkowisk. Interesująca była tez opowieść o poszukiwania wraku Hadsel. Trwały one około jednego miesiąca. Z pomocą mieszkańców udało się im się namierzyć ten wrak zapomnianego, małego promu pasażerskiego. Zostali prawdziwymi odkrywcami…

Dla mnie nawet nurkowanie wokół bazy było ciekawe. A już to co działo się pod naszym pomostem mogłoby zadowolić każdego wybrednego płetwonurka. Zwabione resztkami oprawianych przez nas ryb: kraby, rozgwiazdy, dorsze i czerniaki wykonywały przepiękny podwodny taniec zaraz obok nas…

Tak naprawdę nasz wyjazd był ciężka pracą… Jedni robili setki, a może i tysiące zdjęć, inni stali się podwodnymi myśliwymi. Tomek zajmował się kuchnią, dziewczyny oczywiście mu pomagały… Ja zabrałem Nawe sobie książkę, ale nie miałem nawet czasu wyjąć jej z samochodu…

Długi dzień dawał nam możliwość po zakończonych znurkowaniach na zwiedzanie. I chociaż niektórzy z nas już byli na Lofotach, wycieczki jakie zafundował nam Daniel były niesamowite. Byliśmy w miasteczku A, hucie szkła artystycznego, widzieliśmy najmniejszy fiord świata, odwiedziliśmy muzeum Wikingów, a także piękną – długą i szeroką plażę przypominającą tropiki (nie zgadzała się jedynie temperatura wody), wąchaliśmy w muzeum suszoną rybę… Moc wrażeń i atrakcji jakie dał nam ten wyjazd udokumentowaliśmy oczywiście na setkach zdjęć i filmach. Myślę też że dla każdego był to fantastyczny czas i mega wakacje.

Tekst ten jest podziękowanie dla wszystkich uczestników za niepowtarzalną atmosferę i klimat na wyjeździe oraz dla Daniela, Jozefa i Ady za wszystko ????

Miłosz Dąbrowski