Tajlandia – kraj wolnych ludzi

Powierzchnia tego rozciągniętego równoleżnikowo państwa to 513,1 tyś. km 2 czyli ok. 1,5 obszaru Polski. Tajlandię zamieszkuje ok. 63 milionów ludzi. Składają się na nią Tajowie w 80%, Chińczycy w 10%, Malajowie w 3% i mniejszości. Obecnie 94.6% mieszkańców to buddyści. Ok. 4,6% stanowią muzułmanie, natomiast 0,7% społeczeństwa wyznaje chrześcijaństwo.
W przeważającej części kraju panuje klimat monsunowy – wiatry te decydują o pogodzie w różnych częściach roku. Od listopada do połowy marca panuje pora sucha, najchłodniejsza i najbardziej słoneczna. Od połowy marca do czerwca – pora gorąca, z małymi opadami deszczu oraz pora wilgotna od czerwca do października, kiedy możemy spodziewać się gwałtownych, ulewnych opadów, zwłaszcza w północnych częściach kraju.

Tajlandia graniczy z Laosem i Kambodżą na wschodzie, z Malezją na południu oraz z Birmą (Myanmarem) i Morzem Andamańskim na zachodzie. Tajlandia jest także nazywana Syjamem, gdyż była to jej oficjalna nazwa do 11 maja 1949. Tajlandia w dosłownym tłumaczeniu to kraj ludzi wolnych.
Panujący król Rama IX urodził się w USA, wstąpił na tron po zagadkowej śmierci swego brata w 1946 roku. Starszy stażem na tronie o 6 lat od angielskiej królowej Elżbiety II, cieszy się nieustannie wśród poddanych szacunkiem, który dla europejskich monarchów jest już tylko wspomnieniem. Wizerunek króla znajduje się na wszystkich monetach i banknotach, dlatego też nie wolno nadepnąć na pieniądze, bo uważane jest to nie tylko za głęboką obrazę ale i jest to przestępstwo.

Obecne kraj ten słynie na całym świecie z atrakcji lądowych… Miliony turystów i turystek korzysta z usług rynku erotycznego, co jest chyba najczęstszym tajskim celem dla panów i pań z Europy oraz całego świata. Często widać na ulicach, w knajpach i restauracjach podstarzałego pana, którego czule obejmuje tajskie dziewczę… Cóż można i tak spędzać czas, ale dla nas, nurkujących ważne jest to czy Tajlandia jest miejscem, które może coś ciekawego zaoferować w dziedzinie nurkowania?
Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałem sobie wyjazdu do Azji czy w inne odległe strony świata, który kosztowałby tyle co kilka wyjazdów do najpopularniejszego od lat Egiptu. Wiele osób myśląc podobnie wybierało wariant: lepiej 2-3 razy w roku do Egiptu niż jeden raz daleko i za dużą kasę…
Cóż czasy się zmieniają, ludzie również…

Od mojego pierwszego wyjazdu do Indonezji wiem, że dalekie podróże do ciekawych miejsc są warte każdych pieniędzy. Dobra i zgrana ekipa dająca sobie radę pod wodą to podstawa każdego wyjazdu, no chyba że ktoś jest amatorem samotnych podróży. Moi uczniowie koledzy i przyjaciele ku mojemu zadowoleniu często planują wakacje ze mną. Dzięki temu mocna i doświadczona ekipa nie jest tak zagrożona jak osamotniony turysta w odległym egzotycznym kraju. Z pewnością Tajlandia jak każdy kraj ma swoje niebezpieczeństwa, które niosą różny stopień zagrożenia.
Kilka miesięcy „dojrzewałem” do decyzji gdzie konkretnie chciałbym zanurkować i gdzie się udać w kolejną długą podróż. Jak każdy mam swoje nurkowe marzenia i mam zamiar je powoli realizować. Być może wybór padł właśnie na Tajlandię ze względu na polskie centrum nurkowe w tym rejonie Azji…?

Oczywiście było to spore ułatwienie przy planowaniu i organizacji wyjazdu. Piotr i Gosia są profesjonalistami a ich serwis jest na najwyższym poziomie, o czym przekonywałem się każdego dnia pobytu. Nasz wyjazd wypadł na drugą połowę marca, czyli okres w naszym kraju, który pisząc wprost najkorzystniejszy dla człowieka nie jest. Zimno, ciemno i nieprzyjemnie, a na dodatek bardzo często jeszcze zimowo…
Za to w Tajlandii większość dni w marcu jest słonecznych. Powietrze gorące – ok. 32-34 stopni i wilgotne. Woda osiąga 30 stopni, zaczyna się najlepszy okres podwodnych obserwacji, większa ilość planktonu przyciąga mnóstwo dużych i małych ryb.

Tuż po przyjeździe zgodnie z planem Gosi zwiedzamy, poznając atrakcje wyspy Phuket. Zmęczenie podróżą, zmiana czasu i upał niestety nie pomagają, ale rozpoczynamy wycieczkę od tajskiego masażu, więc regenerujemy się solidnie. Masaż niektórych usypia, innym sprawia ból, ale cała ekipa przyznaje, że był niesamowity…Wizyta na miejscowym targu gdzie zapachy ryb, owoców, mięsa, potu, przypraw zaserwowane prosto w nozdrza każą nam ćwiczyć bezdech, ale ciężko to zrobić gdy Wojtek ze smakiem pożera dużego świerszcza którego zakupił za 10 batów czyli 1 zł… Próbujemy też dziwnych owoców (polecam mangostynkę, wyglądzie, ale na szczęcie nie smaku – czosnku), świeżych ostryg, robimy drobne zakupy. W takim miejscu zawsze się żałuje że nie można sfotografować zapachu… Następnie zwiedzamy: miejsce w którym tajowie rozstają z prochami zmarłych, wielkiego Buddę umiejscowionego na prawie najwyższym wzniesieniu na Phuket, skąd można podziwiać panoramę dużej części wyspy i kilka innych atrakcyjnych miejsc.
Następnego dnia wieczorem okrętujemy się na naszej łodzi; rozpoczynamy kilkudniowe safari. Celem jego jest zaliczenie najciekawszych nurkowisk wysp Similan i Richelieu Rock w Archipelagu Surin na Morzu Andamańskim.
Rejon ten został niedawno uznany przez pismo „Guardian” za jedno z 10 najlepszych miejsc do nurkowania na świecie. Osobiście nie jestem zwolennikiem porównywania miejsc nurkowych, bo przecież każde ma swoją specyfikę i charakter. Nie można zatem porównać morza czerwonego ze śródziemnym, czy nurkowaniem w jeziorze. Niestety żal słuchać czasami wypowiedzi kolegów i koleżanek, którzy poza Egiptem nie uznają nic innego w nurkowaniu. Przecież piękne nurkowanie można zaliczyć także w jeziorze, pod pewnymi jednak warunkami: że jesteśmy pozytywnie nastawieni, chcemy i umiemy obserwować podwodne życie. Nie sposób wymagać od jeziora rafy koralowej czy widoczności rodem z morza śródziemnego. Porównywanie miejsc nurkowych mija się po prostu z celem. Piękne we podróżowaniu jest właśnie odkrywanie nowych i innych miejsc do zanurzenia się…

Myślę jednak że wszystkim maruderom i osobom naprawdę szukającym dziury w całym nurkowania na Similanach przysporzyłyby z pewnością powodów do zadowolenia. Oto fakty: ciepłe prądy niosące plankton dają życie znacznie bogatsze niż w morzu czerwonym. Sklasyfikowano tu ponad 1400 gatunków ryb, czyli dwa razy więcej niż w Egipcie. Przy odrobinie szczęścia spotkać można tu manty, rekiny lamparcie (to właśnie nam się udało), a nawet rekina wielorybiego (nam zabrakło szczęścia…). Dodatkową atrakcją są wielkie ławice ryb, oraz przedstawiciele świata makro: koniki morskie, ślimaki nagoskrzelne, czy ghost pipe fish. Widoczność zaskoczyła nawet mnie. Trudno szacować w metrach, ale spokojnie przejrzystość sięgała 30 metrów.
Morze Andamańskie jest ozdobione setkami malowniczych wysp. Wiekszość z nich jest niezamieszkała, i otoczona rafami koralowymi. Wybrzeże Andamańskie rozciąga się u wybrzeży Tajlandii 870 km od Parku Narodowego Koh Surin położonego przy granicy Birmy do Parku Narodowego Koh Turatao przy granicy Malezji.
Sezon na nurkowania w morzu Andamańskim trwa umownie od listopada do maja włącznie. Początek sezonu oznacza się doskonałą przejrzystością wody, a końcówka daje najlepszą okazję zobaczenia rekinów wielorybich i mant.

Wyspy Similany są położone około 85 km na północny zachód od Phuket. Położone są wystarczająco blisko uskoku kontynentalnego do Oceanu Indyjskiego, który dostarcza świeżej, chłodnej wody z głębin, mieszającej się z ciepłą, bogatą w plankton. Archipelag składa się z 9 wysp, dostępnych na nurkowania, w okresie od października do maja. Poza tym czasem, pomimo nadal doskonałych warunków nurkowych, wiejący monsun uniemożliwia niejednokrotnie bezpieczne rejsy. Druga połowa marca czyli termin naszego safari poza kilkoma kroplami deszczu i pobłyskującymi groźnie aczkolwiek daleko piorunami zapewnił nam idealną pogodę. Nurkując kolejno na East of Eden, Elephant Head Rock, Bacon Point, Christmas Point czy North Point bawimy się wspaniale. Udaje nam się nawet podkarmić bananami żółwia, który sam o to prosił pływając wkoło naszej łajby. Załoga pomaga we wszystkim, żona kapitana przygotowuje pyszne posiłki a polsko-kanadyjsko-francuska ekipa bawi się przez kilka dni wyśmienicie. Pod wodą przepięknie, robimy setki zdjęć, przebywamy pod wodą tak długo jak się tylko da, a po krótkiej przerwie wchodzimy ponownie. Ja nie mogąc wytrzymać na słońcu po nurkowaniu pływam z maską.

Główną naszą atrakcją powoli staje się polowanie z aparatem na rekina lamparciego i konika morskiego… Większa część ekipy dostaje na punkcie tych 2 osobników tzw. śruby. Wszyscy znamy zasadę która zakazuje dotykania pod wodą zwierząt. Podobno dotknięcie rekina lamparciego powoduje u niego pleśniawki i w konsekwencji śmierć, tak więc trzymamy pewien dystans robiąc mu fotki.

Poruszając się dalej na północ w kierunku granicy z Birmą znajdują się inne doskonałe nurkowiska: Koh Bon, Koh Tachai i sławne Richelieu Rock. Dla mnie podobnie jak chyba dla reszty mojej załogi najlepsze miejsce nurkowe podczas tego rejsu to skała w kształcie podkowy, otwartej od południa gdzie ilość i różnorodność gatunków pod wodą po prosu mnie poraziła… Zaliczyłem już nurkowania w naprawdę fajnych miejscach, ale Richelieu Rock to jak zanurzenie w przepełnionym rybami akwarium. Może i widoczność nie powalała, ale naprawdę w miejscu tym zaraz po pierwszym nurkowaniu postanowiliśmy zostać cały dzień.
Wszystko co dobre szybko się kończy. Po kilkudniowym rejsie wracamy na Phuket by następnego dnia wyruszyć na kolejne nury. Tym razem obnurkujemy wyspy Phi Phi leżące na wschód od wyspy Phuket. Nurkowania inne niż na Similanach, przede wszystkim ze względu na nieco gorszą widoczność. Temperatura wody przekroczyła 30 stopni, więc razem z kilkoma kolegami pozbyłem się skafandra nurkując jedynie w szortach koszulce i skarpetkach… Od reszty ekipy korzystającej nadal z ochrony pianek dostaliśmy przydomek Kazachstan divers co chyba miało podkreślać nasz wygląd… Nurkowanie bez skafandra jest naprawdę niesamowite, jeśli nie próbowaliście – polecam. W okolicach Phi Phi jedną z podwodnych atrakcji jest na pewno Wrak promu King Cruiser o wymiarach 85m x 28m leżący na 32 metrach.

Dwa dni nurkowań upłynęły szybko. Ale nasz smutek gasił nieco dalszy plan. Razem z Gosią zaplanowałem kilkudniowy pobyt w Bangkoku, a wcześniej Rejs na wyspę Jamesa Bonda, czyli słynne miejsce gdzie dawno temu kręcono przygody agenta 007.

Dwa tygodnie pobytu w Tajlandii nie wystarczyły z pewnością na pełne zapoznanie się z szeroką ofertą turystyczno- nurkowo- rozrywkową tego pięknego kraju. Jednym z moich marzeń przed wyjazdem do Tajlandii była przejażdzka na słoniu. Jednak będąc na miejscu nie trzeba było być mocno spostrzegawczym, aby zorientować się że zwierzęta te są bardzo źle traktowane. Swietnie nadają się do ciągania ciężkich przedmiotów ale zupełnie źle znoszą noszenie ludzi. Moje marzenie poszło zatem w niepamięć.

Planując wyjazd do Tajlandii należy pamiętać o kilku kwestiach. Proponuję zakupienie wizy załatwić w ambasadzie Królestwa Tajlandii w Warszawie choć możliwe jest uzyskanie wizy turystycznej na lotnisku przy wjeździe do Tajlandii. Taka wiza jest ważna przez 15 kolejnych dni i kosztuje 1000 B (ok. 100 zł). Ceny w Tajlandii są dość niskie ale kasy wydać można naprawdę dużo.
Najczęstsze problemy zdrowotne dotykające turystów to przede wszystkim AIDS i żółtaczka, a nie jak powszechnie się uważa malaria. Kwestię zdrowia, szczepień i różnego typu zabezpieczeń proponuję potraktować indywidualnie i zgodnie ze swoimi przekonaniami. Nie chciałbym w tym miejscu namawiać do szczepień czy też je lekceważyć. Każdy musi podjąć decyzję samodzielnie i zgodnie ze swoim sumieniem. Oczywiście trzeba także uważać na słońce i udar cieplny oraz przede wszystkim odwodnienie. Słońce potrafi palić niemiłosiernie ze względu na bliskość równika, a położenie jest także przyczyną ogromnej wilgotności. Odwodnienie jest przecież jednym z czynników zwiększających ryzyko wystąpienia choroby dekompresyjnej, tak więc picie odpowiednich napojów (niegazowanych i bezalkoholowych) jest bardzo ważne. Często w Tajlandii dochodzi również do wypadków komunikacyjnych; głównie motorowerowych, których jest tam mnóstwo. Koncentracji też na pewno wymaga samodzielne prowadzenie maszyny, gdyż w kraju tym obowiązuje ruch lewostronny. W rejonach turystycznych nie słyszy się o poważnych problemach ze strony zwierząt. Praktycznie nie ma niebezpiecznych ani nawet uciążliwych owadów jak osy, pająki; ilość komarów jest mniejsza niż w Polsce latem.
Tajowie pozdrawiają się, dziękują, witają i żegnają gestem złożenia rąk jak do modlitwy i skinieniem głowy. Są bardzo sympatyczni i tolerancyjni wobec turystów. Szczególnie miłe są tajki dla Panów, a wybranie się na ulicę Bangla w Patong na Phuket może się skończyć nagminnym nagabywaniem i natręctwem z ich strony… Choć pewnie wielu Panom to nie przeszkadza…
Nie odwiedziłem jeszcze wielu zakątków na świecie, ale do Tajlandii na pewno szybko wrócę. Bo naprawdę warto.
Miłosz Dąbrowski