Fethiye to miasto położone w południowej części Turcji, w prowincji Muğla. Liczy około 80 tysięcy mieszkańców. Miasto leży w pobliżu gór Taurus, nad Morzem Śródziemnym. Znajduje się 12 kilometrów od Ölüdeniz i 50 km od lotniska w Dalaman. Zostało ono zbudowane na miejscu Telmessos, wcześniejszego Anastopolis. W centrum miasta został odkopany starożytny helleński teatr. W północnej części miasta znajdują się wykute w stromej ścianie grobowce skalne, których powstanie datuje się na VI-IV w.p.n.e. Największy ze wszystkich znajdujących się grobowców jest grobowiec Amyntasa. Obecnie miasto utrzymuje się głównie z turystyki i handlu. Fethiye jest również prężnym ośrodkiem wydobycia rud chromu.
Kiedy za oknem sypał gęsty śnieg, a okryty białym puchem termometr pokazywał ujemną temperaturę pomyślałem, że należy powoli planować zimowe ferie w ciepłych krajach… Choć był dopiero początek grudnia pomyślałem że to ostatni dzwonek, aby wybrać dobry i niedrogi hotel. Od dawna planowałem nurkowania z Juniorem, a Egipt i ulokowany na południu Marsa Alam powinny zapewnić nam słońce i ciepło, nawet w lutym. Ku mojemu zdziwieniu szybko znalazło się prawie 20 ludzi spragnionych lata. Wszystko dogadane, zamówione i opłacone, pozostało jedynie cierpliwie czekać…
Niestety w związku ze styczniowymi zamieszkami w Egipcie i niepewną sytuacją w pierwszych dniach lutego musieliśmy zrezygnować z wyjazdu. Nasze biuro dało nam możliwość zmiany miejsca naszych wakacji. Wybór był dość szybki… Zgromadzeni w nurkowym Pubie SZAFA w Olsztynie szybko wybraliśmy Turcję. Byłem w tym kraju wiele razy, a szczególnie polubiłem Kas. Problem polegał jednak na tym, że większość naszych rodaków masowo wycofywała się z wycieczek do Egiptu i Tunezji brali zatem w ciemno wszystko; dla nas wybór alternatywnego miejsca mocno się ograniczał.
W końcu udało się nam znaleźć miejsce w jednym hotelu i w jednym czasie dla całej naszej ekipy.
Skazani zostaliśmy na odległy czerwcowy termin, i miejsce które zupełnie mi nic nie mówiło… Fethiye kojarzyłem jedynie z podróży: z lotniska w Dalaman do Kas. Miasto leżało po drodze, dokładnie 109 km od mojego ukochanego miasteczka. W sumie pocieszaliśmy się że najważniejsza jest tak naprawdę ekipa, a nieważny hotel, jego standard i miejsce… Wycieczka zaklepana, znów zatem rozpoczęliśmy długie oczekiwanie… Ja miałem sporo czasu na zorganizowanie nurkowań. Podczas pobytu w kwietniu w Kas poprosiłem Jusufa – mojego tureckiego przyjaciela o pomoc. Zadzwonił do przyjaciela z Fethiye i błyskawicznie wszystko nam zorganizował.
Pierwszy dzień spędziliśmy na zwiedzeniu okolic naszego hotelu. Jak się okazało Calis – hotelowa dzielnica Fethiye znajdowała się kilka kilometrów od centrum miasta i na kolana nie powalała. Zwykła dzielnica składająca się z samych hoteli i pensjonatów. Im bliżej morza tym lepszy standard i wyższe ceny.
Nasz hotel, położony ze 200 metrów od morza też wrażenia nie robił, ale przecież my nastawieni na inne atrakcje potrzebowaliśmy jedynie noclegów i śniadań; niczego więcej. Od razu rzuciła mi się w oczy różnica która dzieliła Fethiye i nasze ukochane Kas. Tu widać było jak na dłoni dużą turystyczną i skomercjalizowaną machinę turystyczną. Więcej sklepów i sklepików z chińskimi pierdołami dostępnymi na całym świecie. Handlujący ludzie przypominali trochę sprzedawców egipskich – ochoczo namawiając na zakupy i to w kilku językach (nawet po polsku ;)).
Trzeba jednak przyznać, że to rozciągnięte wzdłuż linii brzegowej miasto otoczone było malowniczymi, pokrytymi soczystą zielenią szczytami. Góry Taurus w okolicach Fethiye mogą się pochwalić wysokością dochodzącą nawet 3000 metrów, dającą w większej części roku (poza oczywiście okresem letnim) możliwość szusowania na nartach. Dzięki wysokim górom w Fethiye i okolicach można latać na paraglajtach, uprawiać turystykę górską i rowerową, organizować spływy kajakowe, pontonowe i całą inną masę aktywności. Jak się szybko okazało nurkowania też mogą być interesujące. W pierwszym dniu nurkowań, na odprawie z całą załogą – Yasar (po naszemu JASIA ;)) – szef, właściciel bazy nurkowej od razu uprzedził wszystkich o charakterze nurkowań w morzu śródziemnym. Powiedział, że nie będzie rafy, tylu ryb i kolorów co np. słynnym morzu czerwonym. Jednocześnie obiecał że pokaże nam kilka miejsc nurkowych, które na pewno nam się bardzo spodobają. Ja zawsze byłem przeciwnikiem porównywania miejsc nurkowych i konkluzji takiej że w Egipcie jest lepiej, bo…. Walcząc z tym zawsze mówię najuczciwiej jak się tylko da – że w Egipcie jest inaczej niż w Turcji czy w polskim jeziorze, Bałtyku czy innym akwenie. Dla mnie pasją jest kolekcjonowanie wrażeń z nurkowań w różnych warunkach. Mam w pamięci fantastyczne nurkowania z całym bogactwem ryb i roślin w “zwykłym” jeziorze, gdzie np. długi czas obserwuję sobie ataki szczupaków na mniejsze ryby.
Jeśli ktoś pierwszy raz zanurzy się w wodach morza egejskiego zazwyczaj jest zaskoczony doskonałą przejrzystością wody. Jeśli ostatnio nurkował na egipskiej rafie może być niemiło rozczarowany dużo mniejszą ilością ryb i podwodnego życia. Ale za to zaskoczą go kamienie, formacje skalne nierzadko kryjące kaniony, jaskinie, tunele i najróżniejsze, tworzące piękną panoramę twory natury. Wyposażeni w latarki wiedząc gdzie skierować strumień światła szybko też odkryjemy bogactwo kolorów dyskretnie wyłaniające się z szarych na pozór skał. Jeśli szerzej otworzymy oczy i będziemy czujni zobaczymy też i ryby. Nie jest ich za dużo, ale twierdzenie że pod wodą jest pustynia to spore nadużycie. W Kas widziałem sporo żółwi, barakud, ławice jackfisów, a w Fethiye podczas powrotu do portu towarzyszyły nam delfiny. Na plażach Fethiye – Calis o długości 4 kilometrów żółwie wodne składają rokrocznie jaja. Pod wodą pod niemal każdym kamieniem znajdziemy mnóstwo barwnych krocionogów i wężowideł. Miłośnicy ślimaków nagoskrzelnych na pewno wypatrzą kilku przedstawicieli tych niesamowitych stworzeń. Musimy tylko być czujni i wiedzieć gdzie patrzeć, gdzie szukać…; jak na grzybach.
Czas pomiędzy nurkowaniami i zajęciami z kursantami poświęcałem na ciekawe rozmowy z Yasarem. Opowiadał mi on o projekcie jaki wraz z rządem tureckim opracowuje. Ma on niebawem wdrożyć program mający na celu odtworzenie fauny i flory u wybrzeży Turcji poprzez wprowadzenie zakazu połowów ryb, wędkowania, pływania z kuszą itd. na terenach miejsc nurkowych. Dodatkowo, skupieniu w jednym miejscu większej ilości ryb i innych mieszkańców morza ma służyć zatapianie wraków, czyli tworzenie tzw. sztucznej rafy. Plany planami, a ja chętnie projekt ten będę sprawdzał i oceniał będąc oczywiście jego wielkim kibicem i zwolennikiem. W Kas już kilka miesięcy po zatopieniu Dakoty pojawili się stali mieszkańcy wraku, a niedaleko samolotu bardzo często przebywa spora ławica barakud. Nasz dzień nurkowy był długi, tak naprawdę każdy mógł nurkować bez ograniczeń, ja zanurzałem się nawet cztery razy dziennie. Większość część czasu spędzaliśmy w spokojnych i bajecznych zatokach. Jedna była piękniejsza od drugiej, a wszystkie dawały możliwości na sjestę po lunchu, pływanie z maską czy opalanie na pokładzie. Liczne zatoczki zapewniały nam spokój i odpoczynek w scenerii skał, pięknej zieleni i spokojnych kamienistych plaż. Codziennie wszystko tak się przeciągało, że czasami mieliśmy problem z dotarciem do hotelu na kolację, która kończyła się o godz. 22. Yasar i ekipa bardzo starali się nam zapewnić wakacje idealne. Nasz gospodarz był też wspaniałym przewodnikiem, opowiadał nam dużo o mieście, pokazywał okolicę i najciekawsze atrakcje, których próżno szukać w przewodnikach. Zabrał nawet kilu śmiałków do łaźni tureckiej w ekskluzywnym hotelu w cenie która dla nas byłaby normalnie dużo wyższa.
Nigdy dotąd będąc w Turcji mnóstwo razy nie spotkałem się problemami organizacyjnymi czy finansowymi. Zawsze jesteśmy obsługi profesjonalnie, z dużym zaangażowaniem, nawet przyjaźnią. Relacje jakie mam wypracowane w Kas po wieloletnich wizytach w Fethiye nie były gorsze. Byliśmy naprawdę traktowani bardzo dobrze, tak od serca i często bezinteresownie. Nie ma tu poczucia że kasa którą przywiozłeś jest najważniejsza, a tak przecież często się zdarza… Może to wszystko dzięki ludziom którzy wchodzą w skład każdej ekipy. Było nas co prawda dużo, ale problemów nie stwarzaliśmy.
Na zakończenie naszych nurkowań mogliśmy ucieszyć się dniem wolnym. Część z nas została na miejscu, reszta wynajętym za naprawdę niewielką kwotę busem ruszyła ochoczo na wycieczkę. Ja wszystkie miejsca z planu wycieczkowego znałem doskonale, wiedząc o ich atrakcyjności. Trochę na siłę zatem wysłałem nie do końca zdecydowanych na wyjazd. Wieczorem, po powrocie do hotelu przekrzykiwali się w relacjach i opowiadaniach – wrócili zachwyceni tym co tego dnia widzieli. Oludeniz, kanion w Saklikent i ogromna ilością piachu na plaży Patara położona nieopodal zabytków pozostałych po starożytnym Xantos dały wszystkim mnóstwo satysfakcji.
Dzisiaj, pisząc te słowa, pewnie trochę dzięki masie zdjęć które zrobiłem cały czas mam w głowie nurkowanie w miejscu zwanym Afkule.
Prawdopodobnie jest jedno z najlepszych nurkowań w morzu śródziemnym; na mnie zrobiło niesamowite wrażenie. Pionowa ściana, gdzie zaczyna się nurkowanie jest bardzo kolorowa, daje duże możliwości podwodnym fotografom, nawet w skali makro, bo widziałem na niej kilka ślimaków. Zaraz na początku nurkowania na dole ściany na głębokości przekraczającej 30 metrów znajduje się ogromna jaskinia z niezliczoną ilością krewetek i pięknymi kolorami uzyskanymi pod wpływem światła z latarek. Po zwiedzeniu jaskini rozpoczynamy powolne wynurzanie wzdłuż pionowej jak blok mieszkalny ściany. Gdy ścianka już się kończy naszym oczom ukazują się ogromne kamienie i skały w kształcie wysokich trójkątnych wież. Przejrzystość powala na kolana – jest minimum 40 metrów. Spoglądam do góry i widzę w idealnie przejrzystej wodzie przebijające się słonce i naszą łódź spokojnie oczekującą na nasz powrót. Ale to jeszcze nie może być koniec. Niesamowite formacje skalne, głazy i kamienie na tle niebieskiej wody prowadzą nas do ogromnej pieczary. Widok był taki że aż się chciało wyć z zachwytu. Słońce wpadające do jaskini poprzez otwór na sklepieniu pieczary spowodowało że woda miała kilka odcieni. Oko rejestrowało to wszystko a piękno zjawiska i atmosfera tej podwodnej jaskini nie dały mi się skupić na fotografowaniu. Uczucie takie zdarza mi się dość rzadko, ale teraz naprawdę mnie prawie sparaliżowało. Nie zauważyłem nawet że moja partnerka nurkowa miała naprawdę wielkie oczy. Końcówka nurkowania była takim malutkim Meksykiem, słynnym cenotem, tak mi się to miejsce od razu kojarzyło. Naprawdę żal było wychodzić. Jestem jednak pewien, że zanurkuję w Afkule jeszcze nie raz.
Chcieliśmy oczywiście tam wrócić bo nurkowanie to wykonaliśmy 3 dnia, ale niestety nasze plany pokrzyżował wiatr i fale.
Może to i dobrze bo już za rok wracam tam na prawdziwe nurkowe safari.
Miłosz Dąbrowski