Mozambik & RPA, zapach Afryki

Teraz Afryka… Takie stwierdzenie padło w pięknych okolicznościach przyrody, w otoczeniu indonezyjskich wysp – Komodo, Rincha i Flores. Po głowie chodził mi kolejny wyjazd – piękny kraj i wielka wyspa, słynna z zamieszkujących ją lemurów i niesamowitej kreskówki – Madagaskar*. Jednak, jak się okazało niestabilna sytuacja polityczna w tym kraju uniemożliwiła nam wyjazd i nurkowanie na słynnych wyspach Noisy Be.

Szybko trzeba było więc podjąć nową decyzję. Wybrałem równie egzotycznie brzmiący Mozambik. Od razu chciałem tak ułożyć program pobytu aby zobaczyć jak najwięcej, zanurkować w najlepszych miejscach, i “zaliczyć” coś ciekawego na lądzie. Okazało się że nurkowania w wodach Mozambiku łatwo wzbogacić można o lądowe safari z dzikimi zwierzakami w Republice Południowej Afryki. Ekipa zebrała się jak zwykle bez żadnych problemów. Termin ustalony, wszystko gotowe, pozostało jedynie oczekiwanie… Wiedziałem, że nurkowania w oceanie mogą być trudne więc namówiłem większość uczestników wyjazdu afrykańskiego na krótki wypad do Egiptu. Jednak ponownie polityka wygrała z turystyką. Nasz wyjazd miał się odbyć w momencie eskalacji konfliktu ludności z reżimem Mubaraka no i niestety musieliśmy z niego zrezygnować…

Tak więc dla mnie jedyny “trening” przed Afryką to były nurkowania podlodowe i baseny szkoleniowe z kursantami ;).

Czytając i zbierając wszelkie informacje o Mozambiku starałem się wyobrazić sobie czego możemy się spodziewać będąc już na miejscu. Jednak jak to zwykle bywa, ciężko wszystko przewidzieć, ale przecież ciekawe jest uczucie niepewności i nieprzewidywalności przy podróżowaniu w nieznane miejsca.

Mozambik uzyskał niepodległość w 1975 roku. Wcześniej była to portugalska kolonia, co wielokrotnie powodowało w tym kraju ruchy i działania zmierzające do uzyskania niepodległości. Nawet po 1975 roku spokoju w tym kraju nie było. Wojna domowa i konflikty z sąsiadami zakończyły się dopiero w roku 1994 przeprowadzeniem demokratycznych i wielopartyjnych wyborów. Do dziś jednak Mozambik pozostaje jednym z najbiedniejszych krajów na świecie. Niewyobrażalne jest również to, że obowiązek szkolny wprowadzono dopiero pod koniec roku 2010, ale i tak duża ilość dzieci nie jest w stanie się uczyć, bo szkoły są płatne, no co większości społeczeństwa i tak nie stać. Na tereny obecnego Mozambiku w 1498 dotarł portugalski odkrywca i podróżnik Vasco da Gama. W 1505 Portugalczycy założyli pierwsze osady w pobliżu dzisiejszego miasta Beira. W XVI wieku na wybrzeżu powstawały dalsze portugalskie osiedla. W 1609 utworzono kolonię, która stała się głównym portugalskim ośrodkiem handlu niewolnikami. Podobno z Afryki do Europy przewieziono około 15 milionów niewolników… Do 1975 roku w Inhambane wpływające do portu statki i łodzie witał ustawiony w stronę morza pomnik Vaso da Gamy. Po odzyskaniu swobody mieszkańcy miasta zdjęli ten pomnik z piedestału i ukryli. Po jakimś czasie jednak zrobiło im się przykro i ponownie wystawili pomnik na światło dzienne ale już w dużo mniej eksponowanym miejscu. Udało nam się go znaleźć, ale blask Vasco przyćmił oryginalny choć zdewastowany i zardzewiały egzemplarz kultowego Forda T. Niezniszczony pomnik europejskiego odkrywcy to przykład na przyjazność i dobre serca ludu z Mozambiku, który wybaczył erę zniewolenia portugalczykowi.

Obecnie Mozambik otwiera się na turystykę, a Ci którzy ten kraj odwiedzą mają szansę zobaczyć wolny od wielkich zapchanych turystami kurortów. Pod wodą też nie będzie tłoku, co pozwoli na spokojne i przyjemne nurkowania. Tak właśnie sobie myślałem o Mozambiku przed wyjazdem…

Po długim locie z Londynu do Johanessburga i dalej już do Inhambane w Mozambiku wysiedliśmy na spalonej słońcem afrykańskiej ziemi. Śmiesznie małe lotnisko w polu kukurydzy otoczone szałasami lokalesów już dawało obraz tego co nas czeka. W takich sytuacjach zawsze złoszczę się że w naszym cudownym kraju nie da się powiększyć sieci lotnisk. Patrząc na małe lokalne lotniska wierzyć się nie chce że u nas to takie trudne…

W Inhambane podczas odprawy wizowej spotkaliśmy kilku Francuzów i mieszkańców RPA. Jak mówili odwiedzają wybrzeże Mozambiku ze względu na naprawdę dziewicze miejsca i ich licznych dużych mieszkańców. Od razu jeden z Francuzów (sądząc po ilości bagażu fotograf lub filmowiec podwodny) uprzedził nas o kiepskiej widoczności, którą ogranicza ogromna ilość planktonu. Nurkować będziemy przecież na otwartym oceanie, bez wysp, zatok, bez żadnej osłony od siły i potęgi oceanu. O jego kaprysach przekonaliśmy się dość szybko…

Podczas strasznie długiej procedury wizowej traciliśmy resztki sił i suche fragmenty odzieży do ocierania potu… Warto wspomnieć że koszt wizy kilkanaście dni przed naszym przyjazdem wzrósł znacząco, za to sama wiza – wklejka wyglądała imponująco a nasze paszporty upiększa od teraz uśmiechnięta choć zmęczona i zapocona twarz własciciela;). Zanim udało nam się wsiąść do samochodów rozdaliśmy dzieciakom które nas okrążyły słodycze i długopisy robiąc przy tym niesamowite zdjęcia uśmiechniętych, obdarowanych twarzy. Od razu też dało się zauważyć to co powszechnie wiadomo o Afryce. Przepychu i bogactwa jak najbardziej nie widać, ale też widać na twarzach uśmiechy i szczęście. Podobno w Mozambiku jest jedna asfaltowa droga, uwierzcie że to jeden z niewielu krajów gdzie drogi (droga) była gorsza niż większość asfaltów w Polsce… Za to droga szutrowa prowadząca do naszego pierwszego przystanku w Mozambiku – była cudowna. Czerwony piasek kontrastujący z soczystą i świeżą zielenią a nad tym błękit nieba z wyraźnie zarysowanymi biało-szarymi kłębiastymi chmurami towarzyszyły nam do pierwszego miejsca pobytu. Do tego zapach spalonej słońcem ziemi, palmy i kobiety idące poboczem z ładunkami na głowach. Prawdziwa Afryka. Dzisiaj, po kilku tygodniach od powrotu tęsknię za tym widokiem, chociaż wtedy, zmęczony podróżą nie doceniałem tego piękna. Na szczęście mam duuuużo zdjęć.

Zavora Lodge czyli położony na pięknej plaży resort dla amatorów wędkarstwa i nurkowania dał nam dobitnie do zrozumienia gdzie jesteśmy. Na jakiś czas należałoby się pożegnać z cywilizacją. Prąd i woda dzięki głośnym generatorom dostępne były jedynie do godziny 22. Noc spędzana pod moskitierą w ogromnym upale bardziej męczyła niż dawała wypocząć. Do tego jeszcze nasza duża grupa powodowała lekkie opóźnienia w organizacji nurkowań. Wszystko to jednak rekompensowały dwie rzeczy. W obrębie wielu kilometrów nie było śladów życia, w nocy poza Zavora Lodge nie było też żadnych świateł. Ulokowani na przepięknej plaży raz po raz zalewanej ciepłą spienioną wodą czuliśmy się jak na bezludnej wyspie… Druga rzecz nie pozwalająca zapomnieć o tym miejscu to kuchnia. Niesamowicie smaczne, świeże i podawane w nieograniczonych ilościach jedzenie – głównie ryby i inne owoce morza zadowoliłby najbardziej wymagającego smakosza. Takich miejsc jak Zavora na świecie za dużo już nie ma… Same nurkowania były wielką przygodą. Ich organizacja, w której musieliśmy aktywnie uczestniczyć też nie dała wytchnienia. Załoga resortu najpierw ładowała na duże pontony nasz sprzęt, potem wsiadaliśmy my. Po wyszukaniu na plaży miejsca z najmniejszym przybojem i falami rozpędzony traktor wpychał łódź do wody. Hałas przy tym był niemiłosierny. Aby ponton znalazł się jak najdalej w wodzie traktor w ostatniej chwili mocno hamował, a prowadzący wspomagając cały efekt szybko wrzucał wsteczny bieg. Po tym wszystkim przychodziła kolej na wszystkich nurków. Z dużym wysiłkiem musieliśmy przepchnąć ponton na taką głębokość aby można było opuścić i odpalić silnik. Pierwszego dnia fale były ogromne. Kilka osób było przez to zmuszonych do nakarmienia ryb zjedzonym nie tak dawno śniadaniem. W drodze na miejsce nurkowania zwane Witch’s Hat towarzyszyły nam liczne delfiny oraz chiński statek kłusowników polujących na wieloryby… Niestety, nie mając wyposażenia i środków znanej organizacji SEA SHEPHERD** nie mogliśmy wrzucić im na pokład kwasu masłowego…

Pod wodą podczas pierwszego nurkowania zaskoczyła mnie ogromna ilość wielkich ryb, ale zawiodła zdecydowanie widoczność. Ciężko mi opisać ile widziałem gatunków ryb i innych stworzeń. Było ich po prostu ogromnie dużo. Jest to zapewne efekt braku masowych połowów ryb oraz rozwijających się prężnie działań centrów nurkowych i różnych organizacji polegających na ochronie środowiska, edukacji, czy po prostu prowadzeniu akcji sprzątania plaż skierowanych do rdzennych mieszkańców i turystów.

Drugie nurkowanie na miejscu zwanym Yogis to już był prawdziwy hardcore. Widoczność spadła do ok 3 metrów i naprawdę największy wysiłek włożyłem w pilnowanie ludzi. Nawet nie wiem czy widziałem pod wodą jakiekolwiek stworzenie… Lekko zniesmaczeni wróciliśmy w towarzystwie ogromnych fal do brzegu. I na deser znów dostaliśmy porcję adrenaliny. Nasze pontony z dużą prędkością wjechały po prosu na brzeg… Pierwszy dzień strasznie nas wyczerpał, ale jak się wieczorem okazało najgorsze było słońce które niemal wszystkich spaliło. Przez następne dni odrywaliśmy płaty skóry, leczyliśmy poparzenia i uciekaliśmy przed jego promieniami wlewając na siebie litry kremów do opalania z dużym filtrem… Dobrze że wieczorem mogliśmy naładować akumulatory pożywnymi skorupiakami morskimi i świeżą rybą gasząc nasze pragnienie zimnym afrykańskim piwem.

Nurkowania w następnym dniu to było już w stu procentach to czego się spodziewałem. Było to jak pływanie w ogromnym akwarium. Widoczność się poprawiła, choć nadal nie powalała. Zaskoczyła nas za to temperatura wody sięgająca prawie 30 stopni. Żółwie, wielkie langusty, manty, barakudy, niezliczone ławice innych ryb, oraz ciekawe formacje skalne na dnie piaszczystego przeważnie oceanu dały nam naprawdę dużo satysfakcji.

W całkiem dobrych humorach udaliśmy się zatem do Tofo – małej rybackiej wioski gdzie mieliśmy spędzić sześć najbliższych dni. Z Tofo wiązały się także nasze nadzieje na ujrzenie rekina wielorybiego… Był on niepisanym celem naszej wyprawy. Niestety nie byliśmy w zoo, więc 100% gwarancji nie mieliśmy, jednak już pierwszego dnia podczas płynięcia na nurkowanie moja grupa „zaliczyła” rekina wielorybiego. Udało nam się popływać w towarzystwie tego łagodnego i sympatycznego stworzenia kilkanaście minut. Jego rozmiary (dobre 6-7 metrów) budziły szacunek, ale spokojne spojrzenie zapewniało o jego łagodnej planktonożernej naturze. Druga połowa naszej ekipy jednak nie miała szczęścia. Cały wyjazd „polowali” na wielorybiego i nic. Dobiła ich jeszcze tylko informacja o grupie Niemców, którym kilka dni wcześniej na jednym nurkowaniu udało się zobaczyć kilkadziesiąt sztuk, młode i całe rodziny tych pięknych stworzeń… No cóż, trzeba dalej podróżować i poszukiwać…

Baza nurkowa w Tofo obsługiwana głównie przez ludzi z RPA była świetnie przygotowana i zorganizowana. To co w Zavora Lodge przychodziło z trudem i opóźnieniem w Tofo było naprawdę profesjonalnie zorganizowane i przygotowane. Oczywiście system wpychania łodzi do wody a potem wjeżdżania na plażę był taki sam jak w Zaworze. Niestety raz zamiast porządnie się trzymać, grzebałem coś w aparacie, no i nieomal nie wypadłem z łodzi przelatując spod silnika aż na dziób.

Temperatura wody oraz namowy jednego z miejscowych przewodników spowodowały, że nurkowałem (poza pierwszym zejściem) bez skafandra. Odziany w koszulkę kolorowe szorty i kaptur… wyglądałem według moich partnerów jak repatriant z Kazachstanu, ale miałem to za nic. Uczucie jakiego doznajemy podczas nurkowania bez skafandra nie może równać się z niczym. Jest lekko, przyjemnie, wygodnie i człowiek czuje się po prostu jak ryba. Doświadczałem już tego w Tajlandii i na Bali. Jeśli tylko będziecie mieli okazję a temperatura wody wyniesie ok. 30 stopni to przy zachowaniu ostrożności radzę spróbować…

Niestety, ostatniego dnia przejrzystość wody drastycznie spadła, a przy okazji prądy oceaniczne naniosły zimnej wody, której temperatura spadła nagle o dziesięć stopni…Poczułem się jak w polskim jeziorze, na szczęście tylko raz!

W Tofo na kilku miejscach nurkowych zaskoczyła mnie ilość życia makro. Tak naprawdę w miejscu zwanym Mike’s siedemdziesiąt minut nurkowania minęło mi jak błyskawica, ciężko też było skupić się na jednym organizmie widząc co kilka metrów kuszący obiekt do sfotografowania. Były więc piękne ślimaki nagoskrzelne, rozgwiazdy w kształtach i kolorach wcześniej mi nie znanych, kilka barwnych krewetek mantis, przepiękne langusty, którym to fotografowałem oczy przypominające osadzony w biżuterii kamień szlachetny. Drugi dzień na Manta Reef i Marble Arch to przepiękne skały i skrywające się wśród nich w ogromnej ilości ławice kolorowych ryb. Na dodatek udawało się nam do nich podpływać bardzo blisko, były bowiem ufne i mało płochliwe. Nurkowania umilały nam wąskie groty, rozpadliny i dziury w skałach. Na nich licznie rosły ukazujące swój prawdziwy – fioletowy kolor piękne korale miękkie. Następnego dnia na rafie Amazon przywitały nas pod wodą wielkie ogończe. Ciężko ocenić ich rozmiary, ale większych w życiu nie widziałem. Zaraz obok na piasku spoczywała drętwa, profesjonalnie pozując nam do zdjęć. Nieco bardziej płochliwy był wielki gruper zauważony na końcu nurkowania na miejscu zwanym Office. To co nie wyszło teraz udało nam się dzień później. Na pierwszym nurkowaniu, zaraz po zanurzeniu kilkanaście minut spędziliśmy przy wielkim osobniku – gruperze, który chyba polubił pracę modela. W ostatnim dniu nurkowań zepsuła się dotychczas dobra widoczność, ale zabiła nas temperatura wody, która spadła z prawie trzydziestu do dziewiętnastu… Wtedy to pierwszy raz w Afryce zmarzłem i żałowałem że nie mam nic na sobie.

Podsumowując nasze afrykańskie nurkowania i cały wyjazd trudno nie być zadowolonym. Zawsze staram się unikać porównań bo w przypadku podróżowania naprawdę to nie ma sensu. Marzyłem o Afryce i spełniłem to. Cóż chcieć więcej. Należy jednak pamiętać aby wybierając się do takich krajów zapomnieć na chwilę o luksusie i wygodach, czy dobrze rozwiniętej cywilizacji cywilizacji. Miejsc takich ja te odwiedzone przez nas w Mozambiku jest na świecie niestety coraz mniej. Jak wielką wartość ma samotna oaza na pustynnej plaży w Zavora Lodge czy wioska Tofo – gdzie żyle kilkaset osób, ale nie ma nawet asfaltu na głównej drodze, prąd jest tylko z generatora, brak jest bieżącej wody itd…

Zimnym prysznicem dla nas przyzwyczajonych do innego poziomu życia były też potrzeby i prośby ludzi. Młodzieńcy z plaży wykonujący rękodzieło – wisiorki i inną cepelię nie prosili o pieniądze, lecz o buty, odzież, długopisy. Zewsząd pachniało jednak spokojem, sielanką; zauważaliśmy tylko serdeczne i prawdziwe uśmiechy pozytywnie nastawionych do nas i do życia ludzi.

Pewnie z czasem i te enklawy, wolne od natłoku i komercji zamienią się w głośne, betonowe kurorty. Tym bardziej cieszę się że udało nam się zobaczyć kawałek prawdziwej Afryki. Podróż do RPA rozpoczęliśmy małym, rozpadającym się samolotem, który nawalił przed startem. Po międzylądowaniu i opuszczaniu samolotu skrajnie wyczerpani dotarliśmy do Maputo, stolicy Mozambiku. Na nic zdało się oczekiwanie na bagaż. Czterem osobom z naszej grupy zaginął bagaż. Niestety weseli tubylcy – pracownicy linii lotniczych LAM oznajmili nam że walizki i torby zostały w Inhambane lub na innym lotnisku, które już niestety są nieczynne… Oznajmili że może uda się dostarczyć go w następnym dniu… Super, trzydniowy pobyt w RPA dla kilku osób bez jakiegokolwiek bagażu będzie interesujący. Zaginiony bagaż dojechał po dwóch dniach – wieczorem, kilkanaście godzin przed opuszczeniem Afryki. Najśmieszniejsze jest to że za bagaż musieliśmy jeszcze zapłacić, ale i tak podobno to był cud że go w ogóle udało się odzyskać. Tak słabe oceny zbierają linie lotnicze LAM z Mozambiku…

Na pocieszenie i poprawę humorów w RPA udało nam się zobaczyć kilka pięknych dzikich zwierzaków. Zaliczyliśmy bowiem dwudniowe safari w Parku Krugera. Jest on najstarszym i największym parkiem narodowym Afryki, a po usunięciu granic pomiędzy Mozambikiem a Zimbabwe stał się jednym z największych rezerwatów świata. Obecna powierzchnia rezerwatu po stronie RPA to 19 tys. km, czyli połowa terytorium Szwajcarii. Cały obszar rezerwatu w swoje absolutne posiadanie przejęły fauna i flora – busz i rozległe sawanny okraszane cieniem rozłożystych drzew i krzewów. Park jest m.in. domem „Wielkiej Piątki”, czyli najniebezpieczniejszych zwierząt Afryki – słoni, lwów, nosorożców, lampartów i bawołów. Niestety nie udało nam się zobaczyć lwa a lamparta widzieliśmy jedynie cień. Pomimo tego safari z dzikimi zwierzakami to super przygoda i dzikie wrażenia. Zabawa i pobyt w parku jest niestety dość kosztowana ale pozwala relaks w dużo lepszych warunkach, większe wygody – wręcz luksus w porównaniu do pobytu w sąsiednim Mozambiku. Republika Południowej Afryki bardzo przypomina bogatą Europę. Sklepy, centra handlowe, ład i porządek w niczym nie odbiegają od naszego kontynentu.

Spędziliśmy jednak w tym kraju zbyt mało czasu, bo z pewnością wart jest poświęcenia większej uwagi. Po „surowym” Mozambiku ciężko jest nawet opisać wygody i luksus jaki mieliśmy w resorcie na terenie parku. Przez chwilę czułem się jak VIP…

Najważniejsze z naszej wyprawy do Mozambiku i RPA jest jednak to, że mam pomysł na kolejny wyjazd. Będzie to naprawdę coś innego, a zebranych na tej wyprawie informacji wiem doskonale że zapewni wszystkim uczestnikom kolejną porcję przygód i niezapomnianych do końca życia emocji.

Miłosz Dąbrowski

*Madagaskar to czwartą pod względem wielkości wyspa na świecie. Odkryta w 1500 roku przez Portugalczyków wiele lat była jedną z najbardziej lubianych kryjówek piratów. Do 1960 roku afrykańska wyspa była kolonią francuską. Niespotykana roślinność, gorący klimat oraz wyjątkowo urokliwe krajobrazy tworzą niesamowity całokształt, który powinien być prawdziwym rajem dla chcących wypocząć turystów. Jednak potencjał kraju nie jest zbyt dobrze wykorzystywany, głównie przez niestabilną sytuację polityczną. Obecnie na Madagaskarze panują rządy dyktatury wojskowej, ludzie są biedni, żyją głównie z hodowli, pasterstwa i plantacji roślin. Nieco lepiej wygląda sytuacja w stolicy kraju, Antananarivo, gdzie rozwinął się przemysł spożywczy, tytoniowy i włókienniczy. Jednak jak na potrzeby półtoramilionowego miasta to zdecydowanie za mało. „Miasto Tysiąca” zostało założone w 1625 roku i od samego początku było najważniejszą metropolią na wyspie. Dziś stolica kraju posiada swój niepowtarzalny urok, jest wyjątkową aglomeracją doskonale wkomponowaną w tropikalny krajobraz Madagaskaru. Jednak obecnie ze względu na sytuację polityczną MSZ odradza wyjazdy do tego kraju.

**SEA SHEPHERD – jest niekomercyjną, morską organizacją ochrony przyrody i zasobów naturalnych założoną w 1977 roku przez Paula Watsona. „Pastuch morza” aktualnie obsługuje jednostki: MY Steve Irwin, Bob Barker, MV Gojiraostatnie.