Szwajcaria

Wrona miała trudne chwile na kursie… Nie pomagała ciepła woda i dobra przejrzystość. Impulsywny charakter niestety też nie ułatwiał mi zadania. Nic nie wskazywało że uroki morza Czerwonego dadzą jej nowe ukochane hobby. Na szczęście koniec kursu przyniósł przełamanie. Złapała bakcyla; no i się zaczęło. Szaleństwo wyjazdowe, zakupy sprzętu i podnoszenie kwalifikacji. Najważniejsze było to że jej umiejętności rosły bardzo szybko. Pewnie trochę przez jej silny charakter i zawziętość ale też dzięki doświadczeniu, które zdobywała nurkując w różnych warunkach.
Ta retrospekcja jest konieczna bo wyjaśni dlaczego znalazłem się w Szwajcarii aby zanurkować…

Ale po kolei.

Jak to w życiu bywa często nasze losy są bezpośrednio związane z pracą i koniecznością mieszkania tam gdzie nas chcą czy też potrzebują. Właśnie tak Wrona trafiła do Szwajcarii. Szybko też dała znać że niedaleko jej nowego domu jest jezioro i jak tylko znajdzie chwilę to pojedzie sprawdzić czy da się tam zanurkować. Okazało się że jezioro Thunersee położone niedaleko Interlaken to mekka miejscowych płetwonurków. Taka nasza Hańcza czy Zakrzówek…
Dla mnie nie pozostało nic innego jak osobiście sprawdzić atrakcje alpejskiego jeziora i zanurkować w kraju który nie ma dostępu do morza… Oferta, ekipa, typowe problemy wyjazdowe i jedziemy. Jest środek października i w Polsce piękna do tej pory pogoda ma się drastycznie pogarszać. A w Szwajcarii poza chłodnymi nocami prognozy obiecywały nam słońce i temperatury dochodzące do 20 stopni. Brzmiało to fantastycznie. Po długiej i wyczerpującej podróży dojechaliśmy na miejsce. Z pokonanego dystansu (prawie 1700 km) zapamiętam na całe życie jedno; podróż po Polsce zajmuje równo dwa razy więcej czasu niż przez Niemcy i Szwajcarię… Fakt ten dobija jeszcze jedna sprawa – przez Polskę jechaliśmy nocą! Aż strach pomyśleć jakie męki czekałyby nas podczas podróży w dzień przy pełnym natężeniu ruchu.

Prognozy nas nie zawiodły, choć na pełne słońce musieliśmy czekać do godziny trzynastej. W pierwszym dniu po krótkiej regeneracji organizmów zapoznaliśmy się z Interlaken. Nasz dom z 1803 roku usytuowano nad brzegiem rwącego górskiego potoku, którego szum dyskretnie wypełniał nasze pokoje. Wygodne i stylowe lokum wszystkim przypadło do gustu. Kuchnia pozwalała nam polegać na wyżywieniu opartym głównie na produktach przywiezionych z Polski, oraz na szwajcarskich rarytasach przygotowanych przez naszą gospodynię Wronę. Urokliwe Interlaken znajduje się w kantonie Berno. Zamieszkuje je ok 6 tys. mieszkańców. Miasto rozciąga się na terenie płaskiej równiny aluwialnej Bödeli, ograniczonej dwoma zalesionymi grzbietami górskimi: Harder od północy i Rugen od południa. Równina ta powstała z osadów przyniesionych przez rzeki Lombach (z północy) i Lütschine (z południa). Po zakończeniu epoki lodowcowej obie rzeki wpadały do wielkiego jeziora (niem. Wandelsee), wypełniającego obniżenie u stóp Alp Berneńskich pomiędzy Meiringen na wschodzie a Thun na zachodzie, przez które płynęła rzeka Aare. Ilość nanosów rzecznych była tak duża, że z czasem rozdzieliły one pierwotne jezioro na dwa istniejące obecnie: Thun i Brienz. Rzeka Aare rozcinała jednak systematycznie tę narastającą masę osadów, tworząc dzisiejsze połączenie obu jezior. Interlaken oznacza właśnie miejsce położone między (Inter) jeziorami (laken). Wywodząca się z języka łacińskiego nazwa wiąże się z początkami miasta. Pierwsza osada wyrosła tu w otoczeniu powstałego w XII w. klasztoru augustianów, którego fragmenty (kolumnada wirydarza) są do dziś rozpoznawalne w bloku budowli zamku i kościoła protestanckiego w dzielnicy Unterseen, na prawym brzegu rzeki Aare.

Miasto jest gwarnym i ruchliwym ośrodkiem turystycznym. Stanowi punkt wypadowy wycieczek w Alpy Berneńskie, a zwłaszcza w masyw widocznej nad nim od południa „Wielkiej Trójki”: Eiger, Mönch i Jungfrau. Z przystani położonych nad brzegami jezior Thun i Brienz kursują statki wycieczkowe po obu jeziorach (źródło wikipedia).
Powyższe encyklopedyczne dane o naszej miejscowości warto uzupełnić kilkoma naszymi odczuciami. Po pierwsze miasteczko niezależnie od dnia i jego pory wyglądało na wyludnione i uśpione. Auta, motocykle, bryczki i rowery poruszały się powoli i nikt się nie spieszył. Bezchmurne niebo wypełniały kolorowe paraglajty a turyści skutecznie łapali całkiem przyjemne promienie jesiennego słońca. Sielanka udzieliła się i nam. Zmęczeni długą podrożą wytrzymaliśmy spokojnie do wieczora i pierwszej „szwajcarskiej” kolacji. Potrawa została skomponowana z przywiezionych produktów, jej skład był bardzo bogaty a smak naprawdę niepowtarzalny. Szczególnie po utrwaleniu go miejscowym winem i egipską sziszą…

Noc przyniosła nam wspaniały wypoczynek; wyspani mogliśmy sprawdzić osobiście wody górskiego jeziora Thunersee. Dojazd do bazy nurkowej zajął nam 30 minut, ale nawet sekunda nie została zmarnowana, bowiem widoki jakie dawała malownicza trasa ulokowana wzdłuż brzegu były naprawdę fantastyczne. Droga momentami niemalże dotykała wody a pejzaż wypełniały odbite w lustrze jeziora góry, zabudowania oraz zacumowane przy brzegach łodzie i jachty. Zieleń drzew powoli zalewały barwy jesieni – czerwień i żółć oraz cała paleta ich odcieni. Bajka.
Przygotowanie i profesjonalizm bazy zasługiwały na wielkie uznanie. Od razu, po przejściu progu zauważyłem, że właściciele doskonale przygotowali bazę. Automaty do napełniania butli, szafki na sprzęt, magazyn mokry i suchy były zrobione tak, aby wygodnie i sprawnie obsługiwać płetwonurków. Lokalizacja bazy dawała możliwość przejścia (na pasach) na druga stronę ulicy i zejścia do wody. Niedzielny, pogodny poranek przyciągnął do bazy sporą grupę amatorów nurkowania – zdziwionych nieco wizytą w ich bazie Polaków… Po krótkiej odprawie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Pod wodą czekała na nas choinka i kilka innych drobnych przedmiotów, uprzedzono nas o nienajlepszej widoczności, która kilka dni wcześniej zepsuły intensywne opady śniegu w pobliskich wysokich górach. Topniejący śnieg, który spłynął rzekami do jeziora zepsuł idealną do tej pory widoczność ( z 20 do kilku metrów… ). Dla nas wszystkich był to jednak ważny moment, nikt bowiem wcześniej nie nurkował w jeziorze górskim. Jezioro Thunersee położone jest bowiem ok. 580 metrów n.p.m. Po krótkiej odprawie i wykładzie o nurkowaniu w górach ruszyliśmy do wody. Nasze nurkowanie nie przyniosło większych fajerwerków, ale dało możliwość wyważenia się i sprawdzenia przygotowanych wcześniej konfiguracji sprzetu. Zadziwiła nas za to temperatura wody wynosząca 16 stopni z pierwszą termoklina na 8 metrach i drugą na 15. Tam już temperatura wody spadła do 3 stopni.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami, każdy z nas musiał mieć butlę z dwoma zaworami oraz dwa niezależne automaty oddechowe, no i posiadać uprawnienia co najmniej AOWD lub P2. Jak zauważyłem wszyscy wchodzący do wody (spora pielgrzymka) posiadali właśnie po dwa automaty i najczęściej spacerowali do wody z twinami.
Po nurkowaniu nie obijaliśmy się, rozpoczęliśmy za to kolejny etap zwiedzania. W drodze z bazy nurkowej do Interlaken zatrzymaliśmy się przy jaskini św. Beatusa, gdzie zwiedziliśmy sieć jaskiń o łącznej długości jednego kilometra. Poznaliśmy historię życia św. Beatusa oraz smoka którego rzekomo poskromił…

Nurkowanie, wycieczka oraz cały dzień spędzony na powietrzu zaostrzył nasze apetyty. Trochę niepewni czekaliśmy na te słynne fondue – tradycyjne i bardzo popularne szwajcarskie danie. Większość z nas miała problemy z prawidłowym wymówieniem tego słowa, ale nasza gospodyni Wrona nie miała za to żadnego problemu z przygotowaniem tej potrawy. Trzeba w sumie przyznać, że przepis trudny w realizacji nie był… Zawartość torebki należało rozpuścić w glinianej (ceramicznej dokładnie) patelni, tak aby po kilku minutach uzyskać płynny ser z białym winem! Po tym należało naczynie to postawić na wolnym ogniu (nad świeczką np…) aby ser nie zastygał. Druga część tego dania to pokrojona na kawałeczki bagietka. Spożywanie też nie było mocno skomplikowane. Nabitą na długi widelec bagietkę należało utaplać w serze i konsumować. Choć serowy zapach ostro atakował nozdrza, to smak sera wzbogacony tajemniczymi dla mnie przyprawami powalał. Pychota. Tylko danie tak syte, że należało je wspomagać winem… no i trzeba było otworzyć w kuchni okno!

Zestaw do fondue mam już w domu. Był wspaniałym prezentem dla żony…
Kolejny dzień rozpoczęliśmy nurkowaniem z łodzi należącej do naszej bazy Tauch Treef Thunersee. Łódź a raczej trudna do opisu jednostka pływająca była bardzo wygodna dla płetwonurków. Rudi, właściciel centrum zabrał nas na żółtą ściankę czyli Gelbe Wand. Widoczność była niezła ale tylko do 15 metrów, potem już tak jak w PL… z tą różnicą że niemal pionowa ściana cały czas ostro opadała
w dół – aż do 110 metrów. Nie osiągnęliśmy głębokości maksymalnej, ale po nurkowaniu niektórzy
i tak przyznali że było naprawdę grubo… Ich wielkie oczy widać wyraźnie na zdjęciach zrobionych głębiej.
Posiadacze mokrych skafandrów nieco zmarzli, bo głębiej temperatura spadła do 3 stopni! Przystanek bezpieczeństwa wykonaliśmy na położonych miedzy pionowymi ściankami pięknych łączkach okraszonych kawałkami drzew i krzaków. Płycej po skierowaniu wzroku ku powierzchni przebijały się wysokie góry i kolorowe drzewa, przebijały się też promienie słońca.

Tradycyjnie po nurkowaniu Wrona zaplanowała następną wycieczkę. W pełnym słońcu, przy bezchmurnym niebie i dość wysokiej temperaturze udaliśmy się w kierunku Trummelbachfalle czyli dziesięciu wodospadów. Oglądanie rozpoczęliśmy od samego szczytu na który dostaliśmy się kolejką. Schodząc w dół oglądaliśmy spektakl przelewającej się wody i wysłuchiwaliśmy dźwięków rozbijającej się strumieni o skały. Piękne widoki wzmogły nasz apetyt. Szybki obiad i kolejny pomysł. Wrona sobie tylko znanym sposobem dowiedziała się o pokazach światła i muzyki prezentowanych w Bernie na gmachu szwajcarskiego parlamentu. Cóż, krótka poobiednia sjesta została przerwana…
Po kilkudziesięciu minutach już byliśmy w Bernie. W imieniu miasta przywitały nas owce spokojnie pasące się na górce niedaleko naszego parkingu. Ze szczytu tego wyłoniła nam się piękna panorama miasta. Poza owcami, zanim na dobre uderzyliśmy na miasto podziwialiśmy niedźwiedzie, które zamieszkiwały wygrodzone brzegi rzeki Aare. Berno założył w 1191 roku książę Bertold V von Zähringen i, według legendy, nazwał je Bern (niem. Bär – niedźwiedź), gdyż zabił tam niedźwiedzia podczas polowania. Za największą atrakcję Berna można uznać średniowieczne stare miasto, wpisane na światową listę dziedzictwa kultury UNESCO. Udało nam się zrobić mnóstwo zdjęć łapiąc ostatnie promienie słońca. Nawet po zapadnięciu zmierzchu, ulice starówki powalały swoim urokiem. Oczywiście chwilę przed rozpoczęciem pokazu, po kilku problemach z nawigacją trafiliśmy na główny gwóźdź programu – pokazy na budynku parlamentu… Punktualnie o godz. 20:30 rozpoczęło się przedstawienie. Fantastyczny pokaz światła i muzyki przedstawiał historię kantonu Berno i całej Szwajcarii. Zgromadzona publiczność długo biła brawo. Spektakl był magiczny i zrobiony naprawdę profesjonalnie. Cała fasada budynku na kilkanaście minut zamieniła się w scenę dynamicznego teatru historycznego. Pomysł godny naśladowania.

Kolejny dzień przyniósł nam wspaniałą pogodę od samych godzin porannych i wspomógł idealnie nasze najlepsze szwajcarskie nurkowanie. Miejsce które wybrał dla nas Rudi nazywało się Quelle czyli po prostu źródła. W trzech „dziurach” wyżłobionych na płaskim sięgającym 5-6 metrów dnie przejrzystość wody wynosiła ok. 20 metrów, a temperatura ok. 2 stopnie. Magii temu miejscu dodawało kilka faktów… Tak klarowna widoczność była dopiero na 4-5 metrach, najpierw trzeba było przejść przez mętną warstwę i termoklinę. Pomiędzy dwoma dziurami ktoś ustawił figurkę małego jelonka, co przy pierwszym kontakcie wzrokowym z rzeźbą wprawiło mnie w spore zdumienie. Cały obszar nie był duży więc dokładnie go poznaliśmy kręcąc się dookoła jak bęben w pralce automatycznej… Znalazłem kilka gałęzi, drzewo, kawałek ładnej pionowej ścianki no i przede wszystkim kilka źródeł o podłożu wapiennym na dnie z których wypływała woda. Dno dookoła pokrywały również endemiczne (występujące jedynie tutaj) algi, wszechobecne były ślady bakterii siarkowych (białe kłaczki i różowawy piasek). Klimat nurkowania naprawdę niepowtarzalny, warto było jechać aż tyle kilometrów żeby to zobaczyć na własne oczy.
Myślę że wszystkich uczestników Szwajcaria zauroczyła. Nurkowanie było jakby pretekstem, ale każda chwila spędzona w tym kraju, każda wycieczka i każde miejsce dawały nam pełne uśmiechy. Dzisiaj już wiem że wrócę do Szwajcarii zanurkować pod lodem, zjechać na nartach i zobaczyć to wszystko co widziałem pod śnieżnym nakryciem.
P.s. pozdrowienia dla całej ekipy a w szczególności dla Wrony oczywiście oraz Ernesta/Agresta, który pomimo młodego wieku (rok z małym okładem) dzielnie znosił trudy długiej i wyczerpującej podróży.

Miłosz Dąbrowski
milosz@aquadiver.pl
www.aquadiver.pl

Szwajcaria rys historyczno-polityczny * Konfederacja Szwajcarska (Confoederatio Helvetica, Schweiz, Schweizerische Eidgenossenschaft) – to państwo federacyjne w Europie Zachodniej. Jest jednym z niewielu państw, w których obowiązuje demokracja bezpośrednia. Szwajcaria od kongresu wiedeńskiego w 1815 roku jest państwem neutralnym. Do Organizacji Narodów Zjednoczonych przystąpiła dopiero 10 września 2002 po przegłosowaniu tej decyzji w referendum minimalną większością 52% głosów. Nie jest częścią Unii Europejskiej, ani nawet Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Posiada jednak specjalne dwustronne stosunki z UE, dzięki czemu uczestniczy w wybranych politykach (np. Układ z Schengen) oraz dopłaca się do budżetu unijnego. Szwajcaria nie ma stolicy, siedzibą rządu jest Berno.
Szwajcaria jest konfederacją państw, wchodzących w jej skład jako kantony o bardzo dużej autonomii. Związek niektórych z nich trwa nieprzerwanie 700 lat, co stawia je wśród najstarszych republik na świecie (co nie jest jednak tak jednoznaczne). W 1291 kanton Schwyz (od którego wywodzi się nazwa państwa), Uri i Unterwalden sygnowały akt utworzenia związku wieczystego. Głównym celem była chęć uwolnienia się spod wpływu Habsburgów. Przełomem było zwycięstwo nad armią Habsburgów w bitwie pod Morgarten 15 listopada 1315. Zwycięstwo to przyczyniło się do późniejszych akcesji.

Do 1353 trzy założycielskie kantony zostały połączone z kantonami Glarus i Zug oraz miastami Lucerna, Zurych i Berno tworząc tzw. „Starą Konfederację”, która rosła w siłę i bogactwo przez cały XV wiek (chociaż Zurych został wykluczony z federacji w latach 40. XV wieku na skutek zatargu terytorialnego). Dzięki pokonaniu Karola Zuchwałego w latach 70. XV wieku i najemnym wojskom szwajcarskim została utrzymana niezależn
Wrona miała trudne chwile na kursie… Nie pomagała ciepła woda i dobra przejrzystość. Impulsywny charakter niestety też nie ułatwiał mi zadania. Nic nie wskazywało że uroki morza Czerwonego dadzą jej nowe ukochane hobby. Na szczęście koniec kursu przyniósł przełamanie. Złapała bakcyla; no i się zaczęło. Szaleństwo wyjazdowe, zakupy sprzętu i podnoszenie kwalifikacji. Najważniejsze było to że jej umiejętności rosły bardzo szybko. Pewnie trochę przez jej silny charakter i zawziętość ale też dzięki doświadczeniu, które zdobywała nurkując w różnych warunkach,
Ta retrospekcja jest konieczna bo wyjaśni dlaczego znalazłem się w Szwajcarii aby zanurkować…

* Źródło – wikipedia.orgii i jej formalne wyodrębnienie z Rzeszy Niemieckiej. Od tego czasu Szwajcarię zaczęto nazywać Związkiem Szwajcarskim.
* Źródło – wikipedia.orgość federacji. Pogrom armii Habsburgów oraz śmierć księcia Leopolda w bitwie pod Sempach 9 lipca 1386 zapewnił Szwajcarii faktyczną niezależność. W bitwie tej ponoć legendarnego czynu dokonał Arnold Winkelried, który rzucając się na lance habsburskiej piechoty umożliwił przełamanie ich szyków i osiągnięcie zwycięstwa.
W 1506 roku papież Juliusz II najął wojska szwajcarskie do osobistej ochrony tworząc Gwardię Szwajcarską, która po dziś dzień pełni tę funkcję (choć dzisiaj bardziej pełniąc funkcję reprezentacyjną).
W XVI wieku Szwajcaria stała się jednym z głównych ośrodków reformacji w Europie. Reformacja objęła jednak głównie bogatsze i bardziej rozwinięte kantony miejskie. W 1531, po wojnie kantonów protestanckich z katolickimi (wiejskimi), w wyniku tzw. drugiego pokoju kappelskiego nastąpiło ustalenie podziału wyznaniowego kantonów.
Na mocy postanowień pokoju westfalskiego z 1648 r., kończącego wojnę trzydziestoletnią, cesarz rzymsko-niemiecki uznał oficjalnie niepodległość Szwajcarii i jej formalne wyodrębnienie z Rzeszy Niemieckiej. Od tego czasu Szwajcarię zaczęto nazywać Związkiem Szwajcarskim.
* Źródło – wikipedia.org