Hamata to miejscowość wypoczynkowa nad Morzem Czerwonym, na północ od półwyspu Ras Banas w południowo-wschodniej części Egiptu. Znajduje się ok. 420 km na południe od Hurghady
i 120 km na południe od Marsa Alam.
To wszystko i w sumie nic więcej… wyczytamy w internecie o tym mało znanym i tajemniczym jeszcze miejscu. Pewnie dla wielu z Was Hamata kojarzy się też z portem gdzie początek swój lub koniec miały rejsy safari na dalekie południe Egiptu. Dla mnie od dwóch lat Hamata jest ulubionym miejscem w Egipcie. Dlaczego?
Przede wszystkim opisywane odległości od dużych ośrodków turystycznych wpływają na to, że nie wybiera się tam typowy leżakowy, bladoskóry i brzuchaty turysta. Mamy tu za to zazwyczaj miłośników kiteów czy nurkowania, bo właśnie te dwie aktywności są w tym miejscu wiodące. Poza tym Hamata to jedynie dwa hotele i mini miasteczko rozłożone wzdłuż drogi; na pustyni, pomiędzy brzegiem morza a trasą prowadzącą do granicy z Sudanem. Pustynna osada Hamata to meczet, pokaźnych rozmiarów szkoła, punkt ambulatoryjny i kilka lichych domków z kartonu i blachy. Zauważyć też można przydrożną restaurację rybną, ale patrząc na nią codziennie przez okno busa wożącego nas co rano do portu jakoś nie miałem ochoty jej odwiedzać…, może dlatego że w środku pomiędzy wątpliwej jakości zakurzonymi krzesłami stał zardzewiały motor… Ciekaw jestem jak zareagowałaby na taki widok Pani Geissler… Ponadto nasz hotel oferował kuchnię dającą spokojnie zaspokajać nasze apetyty.
Te wszystkie powyższe okoliczności gwarantują nieopisany spokój i pewny odpoczynek. Do tego, to odległe miejsce jest jednym z najcieplejszych w Egipcie – nawet zimą woda nie spada poniżej wartości 23 stopni. Nasz hotel dostępny jest w rozsądnej cenie ok. 2 tysięcy złotych i może być przeze mnie polecany z tzw. czystym sumieniem. Zazwyczaj świeci pustkami, załoga nie jest namolna i bardzo wyrozumiała, a jedzenie do zjedzenia. Cóż nam więcej potrzeba? Baseny, zielona trawa, billard, boiska na plaży do siaty, piłki i bocce i tak nie będą potrzebne zbyt często. Dojazd do portu to 10 minut mknięcia pustą drogą. Kolejny kwadrans trwa wypływanie, bo ruch w porcie żaden, więc załoga dużo pracy nie ma. Śmiałem się ostatnio, że jedna łódź na horyzoncie przerwała nam odpoczynek bo zazwyczaj nie widywaliśmy żadnej… i był totalny spokój. „Przeszkadzały” nam też delfiny skacząc podczas jednego z powrotów do portu przy naszej łodzi…Ale zazwyczaj na morzu byliśmy sami. Miejsca nurkowe były dość odległe, najkrócej pływaliśmy ok. 40 minut, ale często nawet 2 godziny.
To co zachwyca na rafach dostępnych z Hamaty to bogactwo życia i jakość rafy, która jeszcze nie jest zadeptana i połamana… Mogące rozmnażać się w spokoju koralowce tworzą pod wodą piękne kolorowe widoki. Nawet w lutym widoczność wody wynosiła ok. 30 metrów, więc w obliczu spotkań z ciekawymi mieszkańcami rafy, każde nurkowanie można było uznać za udane. Większość z nich spokojnie można jednak było nazwać spektakularnymi. Poza nietypowymi jak na Egipt miejscami nurkowymi, mieliśmy pod wodą rekiny rafowe, orlenie, żółwie, wielkie mureny i ośmiornice. No ale dwa nurkowania w miejscu zwanym Claudio to był istny szał. Coś na kształt jaskini wewnątrz wychodzącej z morza rafy koralowej; z wieloma możliwościami wyjść powodowało, że wpadające światło rozgrywało przedstawienie z najwyższej półki. Najfajniejsze jest to, że na Claudio nurkować można wiele razy, bo podwodny labirynt można opływać na wiele sposobów; w zależności w jakim miejscu jest słońce miejsce to wygląda inaczej. Podwodne pieczary przypadły do gustu wszystkim, kilka osób wisiało po prostu w jednym miejscu chcąc zakodować na długo ten teatr. Oczywiście było to też fantastyczne miejsce do trenowania podwodnej fotografii.
W pierwszym dniu na łodzi smażyliśmy się spragnieni słońca na górnym pokładzie, nawet wiatr za bardzo nie przeszkadzał. Dał on się we znaki w późniejszych dniach, ale nie był on jednak najgorszy: zimny i przenikliwy, charakterystyczny dla zimowego okresu w Egipcie . Oczywiście zaraz po wyjściu z wody (miała ona temperaturę 23 stopni) było rześko, i trzeba było szybciutko się ubierać, ale dało się to przetrwać. W jednym z ostatnich dni mieliśmy odwiedzić lagunę Dolphin House – czyli miejsce w którym zamieszkuje duża grupa ulubionych przez wszystkich ssaków morskich czyli delfinów. Jednak północny kierunek wiatru uniemożliwił nam realizację tego planu. Kilka godzin płynięcia nie byłoby zbyt komfortowe, bowiem kilka osób (na naprawdę wcale niedużych falach) miało po prostu chorobę morską. Męczenie ich przez tak długi okres czasu byłoby zwykłym barbarzyństwem. Udało się za to zrobić nam dodatkowe nurkowanie w nocy. Było z nim co prawda nieco zamieszania, ale samo zanurzenie było świetne. Problemów organizacyjnych narobiła nam kwestia prawidłowego spojrzenia na zegarek… W Hamacie bowiem obowiązuje inny, niż kairski i ten obowiązujący w całym Egipcie czas (opóźniony jest o dodatkową godzinę). Nasz divemaster Arafat, czyli po prostu Rafał popełnił błąd i spóźnił się właśnie o „tą” godzinę. Ziewając i klnąc pod nosem daliśmy się jakoś przeprosić i ruszyliśmy ze sporą obsuwą czasową prostą drogą na północ w kierunku Marsa Alam. Po niecałych trzydziestu minutach jazdy byliśmy na miejscu. Szybko ogarnęliśmy sprzęt, założyliśmy skafandry, by ruszyć w egipskich ciemnościach do wody… Niestety Wojtek i Jarek zostali zaatakowani przez jeżowce… Tak niefortunnie stawiali nogi, że jeden i drugi dał sobie wbić kolce. Występujące w Morzu Czerwonym jeżowce należące do szkarłupni nie są zbyt niebezpieczne dla człowieka, jednak ukłucia ich mogą wywołać infekcje bakteryjne, no i szczególnie na początku wywołują ból. Struktura kolca powoduje, że po wbiciu się w ciało (najpierw przebiły chłopakom skafandry) kruszy się on w ciele człowieka. Bardzo trudno zatem wydłubać te ciała obce; sama rana po ukłuciu też może goić się kilka tygodni, zanim wraz z ropą fragment kolca zostanie z naszego organizmu wydalony. Sam słyszałem o jeżowcach, których ukłucia wywołują oprócz bólu trudności oddechowe, drgawki i utratę przytomności, a w skrajnych przypadkach śmierć przez uduszenie. U niektórych gatunków ze strefy tropikalnej niebezpieczne bywają również same kolce, również połączone z gruczołami jadowymi. Jadowitość zachowują nawet wysuszone igły jadowe i pedicellaria (narząd raniący).
Po kilku okrzykach i niecenzuralnych odgłosach, chłopcy uspokoili się i zeszli pod wodę. Tam na samym początku powitała nas ryba krokodyl i kilka nadymek. Potem było wszystko ze świata makro, co występuje w Morzu Czerwonym. Krewetki, kraby, langusty i śpiące ryby w świetle mocnych latarek, które pięknie podkreślało błękitny kolor wody w kontraście z czernią nocy wspaniale umilały nam czas nurkowania, który wyniósł prawie godzinę. Na rafie pojawiło się kilka tajemniczych liliowców (głównie czarnych lub bordowych) czyli innych niż jeżowce przedstawicieli szkarłupni. Choć przypominają one rośliny, są tak naprawdę zwierzętami. Stanowią one pokarm niektórych ryb i w celu obrony przed atakiem drapieżników wykształciły szereg adaptacji obronnych. Prowadzą raczej nocny tryb życia, mają też możliwość wytwarzania toksyn i co ciekawe, zdolność do regeneracji utraconych części ciała. Liliowce już nas nie atakowały…
Regeneracja po pełnym przygód i bolesnym nocnym zanurzeniu też przebiegła prawidłowo. Zakupiony jeszcze w Polsce w sklepie bezcłowym alkohol skutecznie odkaził rany zadane przez jeżowce, pomógł też ratownikom i poszkodowanym…
W Hamacie jest sporo czasu na wszystko. Brak pośpiechu, niewielka odległość od portu i brak tłumów powoduje, że po tygodniu spędzonym na południu Egiptu jest pewność że urlop przyniósł odpoczynek. Nasza ekipa przynajmniej w części spędziła tydzień na sportowo. Po dniu nurkowym, zamiast lunchu był futbol. Drużyny, których kapitanami była młodzież szkolna walczyły ze sobą jak lwy, przynosząc swoim zaangażowaniem, zaciętością i sercem do walki wstyd polskiej kadrze narodowej… Niestety nie obyło się bez kontuzji, które przypomniały że w pewnym wieku organizm po prostu puszcza. Był też czas na wylegiwanie się na słońcu, czy czytanie.
Jednym słowem egipski tydzień dał całej naszej ekipie wspaniałe zimowy odpoczynek i dał siłę organizmowi w oczekiwaniu na wiosnę…
Szkoda tylko, że zaraz po powrocie znów dali o sobie znać Beduini z Synaju. Odpalając autobus
z turystami i grożąc wszystkim odwiedzającym Egipt po raz kolejny dali powód aby jednak do Egiptu się nie wybierać. Teraz pozostaje nam wszystkim oczekiwać na rozwój wypadków, bo w takim budżecie nie znajdziemy alternatywy na przerwanie ciemnej i chłodnej zimy słońcem i ciepłem…
Miłosz Dąbrowski
www.aquadiver.pl
milosz@aquadiver.pl