Madagaskar

Jedziemy na Madagaskar! Od kilku lat siedziało mi to w głowie, ale pierwsze podejście do miejsca gdzie mieszkają pingwiny i inne śmieszne zwierzaki, a Króluje lemur Julian – nie wypaliło…

Wojny domowe, głód, AIDS – to niemal jedyne obrazy z Afryki, które możemy dziś zobaczyć w telewizji. Obecnie jej mieszkańcy są biedniejsi
i żyją krócej niż 40 lat temu, u schyłku kolonializmu. Przyroda też się niestety kurczy… Dlaczego świat wciąż nie ma pomysłu jak pomóc Afryce?

17 listopada 2010 roku Pułkownik Charles Andrianasoavina z madagaskarskiej armii ogłosił, że razem z innymi oficerami przejął kontrolę nad wyspą. Obalono wtedy rządy Andry Rajoelina, polityka, który w 2009 roku ogłosił się prezydentem Madagaskaru…

Wcześniej jednak nastąpiła seria protestów społecznych i politycznych, zapoczątkowanych 26 stycznia 2009 i organizowanych przez opozycję pod przewodnictwem mera Antananarywy, Andry’ego Rajoeliny, a przeciwko władzy ówczesnego prezydenta Marca Ravalomanany. Bezpośrednimi przyczynami protestów było zamknięcie przez prezydenta jednej z prywatnych stacji telewizyjnych w grudniu 2008, usunięcie Rajoeliny z funkcji mera stolicy w lutym 2009 oraz oskarżenia o defraudację pieniędzy i wprowadzanie rządów dyktatorskich.

Czuję się w obowiązku donieść Wam o tych wydarzeniach, bo to jest duży krok w możliwości zrozumienia Afryki i Madagaskaru. Tam interes jednostki nie znaczy nic. Głód, choroby, smród i ubóstwo nie martwi nikogo. Politycy kłamią i kradną kosztem żyjących w bardzo trudnych warunkach obywateli. UE przekazuje każdego roku krajom afrykańskim 20 mld Euro pomocy, ale jest to kropla w morzu potrzeb. I tak jak nie widać nigdzie tej kasy, tak właśnie łatwo zauważyć zbędne już w krajach rozwiniętych samochody i inne przedmioty z rodzin RTV i AGD. To co w Europie wywalono na śmietnik, w Afryce zostało wskrzeszone i prowadzi sobie drugie życie. Niesamowite jest tutaj użytkowanie przedmiotu – naprawdę do samego końca… Niesamowite jest to co opowiedział mi Tahiana – nasz przewodnik; że pomimo znajomości angielskiego i pracy w turystyce przez osiem miesięcy w roku wraz ze swoją rodziną głodują bo, nie ma dla niego żadnej możliwości zarobkowania.

Protesty i zamieszki społeczne doprowadziły na początku roku 2009 do śmierci co najmniej 135 osób. Światowe media podkreślały, że sytuacja była bardzo nieciekawa, a poziom bezpieczeństwa bardzo niski. Wszystko to sprowokowało również bunt żołnierzy i zmiany dowództwa w wojsku, które choć oficjalnie neutralne, stanęło po stronie opozycji. 16 marca 2009 zamieszki przerodziły się w zamach stanu, w konsekwencji, już następnego dnia prezydent Ravalomanana zrezygnował z urzędu i przekazał władzę w ręce wojska. Wojsko z kolei przekazało władzę liderowi opozycji, Andry’emu Rajoelinie. 21 marca 2009 Rajoelina został oficjalnie prezydentem Wysokiej Władzy Przejściowej.

Objęcie władzy przez Rajoelinę spowodowało kilkumiesięczny kryzys polityczny. Demonstracje rozpoczęli zwolennicy obalonego prezydenta Ravalomanany, wspierani przez niego z zagranicy. Nowa władza podjęła działania zmierzające do konsolidacji i legitymizacji swoich rządów, m.in. próbując ustalić kalendarz wyborczy. W maju 2009 rozpoczęły się wielostronne negocjacje polityczne, mające na celu wypracowanie wspólnego stanowiska wszystkich sił politycznych. W proces pokojowy zaangażowała się Unia Afrykańska i Wspólnota Rozwoju Afryki Południowej. 9 sierpnia 2009, w czasie negocjacji w Mozambiku, strony konfliktu podpisały porozumienie, zakładające wspólne utworzenie władz przejściowych i organizację w ciągu 15 miesięcy nowych wyborów prezydenckich pod międzynarodowym nadzorem. Pomimo zawarcia porozumienia punktem spornym pozostawał przez cały czas podział najważniejszych stanowisk we władzach przejściowych. W październiku w Antananarywie i w listopadzie w Addis Abebie zawarty został kompromis w sprawach ogólnych. Nierozwiązany został natomiast problem szczegółowego podziału tek w przejściowym gabinecie. W sytuacji braku zgody w tej kwestii, w grudniu 2009 Andry Rajoelina zerwał porozumienie z opozycją, mianował Albert Camille Vital nowy rząd i ogłosił organizację wyborów parlamentarnych w 2010.

W 2010 Rajoelina kilkakrotnie przesuwał termin wyborów, najpierw z marca na maj, a następnie na wrzesień. Główne partie opozycyjne trzech byłych prezydentów (Marca Ravalomanany, Didiera Ratsiraki i Alberta Zafy’ego) odrzucały jednostronne działania ekipy rządzącej. W marcu 2010 Unia Afrykańska nałożyła sankcje na Rajoelinę i jego współpracowników. W maju 2010 bezskutecznie w proces pokojowy próbowała ponownie włączyć się społeczność międzynarodowa, która zorganizowała wielostronne rozmowy w Pretorii. W sierpniu 2010 na karę dożywotniego więzienia i ciężkich robót, został skazany zaocznie były prezydent Ravalomanana, przebywający od czasu zamachu w RPA. W tym samym miesiącu Andry Rajoelina zawarł porozumienie z mniejszymi partiami opozycyjnymi w sprawie organizacji referendum konstytucyjnego w listopadzie 2010, a następnie wyborów parlamentarnych i prezydenckich w 2011.

W wyniku referendum przyjęta została nowa konstytucja, obniżająca wiek prezydenta oraz zapewniająca Rajoelinie władzę do czasu organizacji wyborów prezydenckich. W dniu głosowania grupa wojskowych bezskutecznie próbowała dokonać zamachu stanu. 11 grudnia 2010 oficjalnie proklamowana została IV Republika. W 2011 władze ponownie przesuwały termin wyborów i uniemożliwiały powrót do ojczyzny prezydentowi Ravalomananie. 17 września 2011 główne siły polityczne zawarły jednak porozumienie wynegocjowane przez SADC, zakładające zachowanie przez Rajoelinę stanowiska prezydenta w okresie przejściowym, powrót do kraju Marca Ravalomanany, utworzenie wspólnego rządu i organizację wyborów na przestrzeni roku. 28 października 2011 nowym szefem rządu został mianowany Omer Beriziky. W końcu zapanował względny spokój…

I właśnie dlatego ciężko było mi planować wyjazd na Madagaskar. Zawiłość systemu politycznego nie była inna niż w wielu miejscach świata. Wnioski wydają się wszędzie jednakowe. Władza to pieniądz, a on deprawuje. Im uboższe społeczeństwo tym większa zadyma polityczna. Słabo to niestety wygląda…

Po kilku latach bez większych zadym politycznych mój plan mogłem spokojnie przygotować.

Marzenie o postawieniu stopy na Madagaskarze i wymienianej w czołówkach światowych miejsc nurkowych – wyspie Nosy Be, udało się w końcu zrealizować. Szybko dobrałem uczestników, bowiem samo hasło Madagaskar i kojarzeni z nim bohaterowie filmu oraz serialu o pingwinach zrobiły za mnie cały marketing. Może i nie uwierzycie, ale kilku uczestników było naprawdę przekonanych, że jedziemy oglądać pingwiny i spółkę… Żeby złudzeń już nie było, na Madagaskarze żyją lemury, kameleony, gekony, krokodyle i wiele innych endemicznych zwierząt, ale na pewno NIE pingwiny, żyrafy, lwy czy też hipopotamy.

Tak czy owak najnowsza historia polityczna na Madagaskarze jest bardzo złożona i ciekawa. Najważniejsza jednak dla mnie sprawa ochrony wyspy przed zagładą ekologiczną, która jest tylko teorią. Zdobyte na miejscu informacje podkreślają charakter lokalnej polityki, jeszcze bardziej sprzedajnej niż u nas… Oto bowiem półoficjalnie, zamiast proces stopować, rząd kilka lat temu sprzedał ogromne połacie ziemi koncernowi Daewoo pod przyszłe uprawy i hodowle. Pozwala on też Koreańczykom i Japończykom w zamian za drobne prezenty w postaci np. załatania kawałka dziurawej drogi; plądrować przybrzeżne wody Oceanu Indyjskiego i wyławiać bez opamiętania owoce z morza…

Wyspa ta jest po Grenlandii, Borneo i Nowej Gwinei czwartą co do wielkości na świecie. Jest też miejscem niezwykłym, z unikatową florą i fauną, które są efektem wczesnego oddzielenia się wyspy od kontynentu afrykańskiego. Na Madagaskarze przeważa hodowla i pasterstwo (zebu, świnie, drób), występuje również rolnictwo prymitywne, plantacje roślin tropikalnych, przemysł drzewny, zbieractwo, myślistwo oraz rolnictwo śródziemnomorskie. Występują dwie strefy roślinne: na północy suche lasy podrównikowe, a w centrum i na południu sawanny.

Tyle dowiedziałem się przed wyprawą. Zdumiał mnie także fakt ogromnej degradacji wyspy – o czym pisał bardzo obrazowo w swojej książce „Mój Madagaskar” Jarosław Kret, czyli zwolniony niedawno przez dobrą zmianę pogodynek z byłej publicznej TV… Skąd bowiem wzięła się nazwa czerwona wyspa; no właśnie z czerwonej ziemi poddawanej ciężkiej próbie… Od setek lat żyzna, ale niezbyt gruba warstwa gleby była podłożem dla lasu pierwotnego. Malgasze, których na wyspie żyje obecnie ok. 20 milionów sukcesywnie wycinali las i wypalali jego pozostałości pod swoje uprawy i pastwiska. Nowo pozyskana połać ziemi wystarczała jednak na ledwie 3 lata. Potem wyjałowiona ziemia była porzucana i wyrywano wyspie następny jej kawałek. W okresach deszczowych – od grudnia do kwietnia ziemia nie wiązana już korzeniami spływała obnażając gołe skały na których nic już nie chciało rosnąć… Obecnie uważa się że z pierwotnego lasu zostało jedynie 10 % jego obszaru!

Tak jak kurczy się madagaskarska fauna znikają też przedstawiciele flory. Ok. 90% z żyjących na wyspie gatunków to endemity, czyli organizmy występujące jedynie w tym miejscu! Madagaskar jest jedynym miejscem na świecie gdzie żyją lemury. Sposób ich komunikacji tak wielokrotnie straszył żeglarzy z XV i XVI wieku że na początku zwali oni Madagaskar Wyspą Duchów… Żyje tu zgodnie z tezami naukowców ok. 70 gatunków endemicznych lemurów, ssaków naczelnych będących dla laika krzyżówką małpy oraz psa… Te bardzo sympatyczne i zwinne zwierzęta mają gibkie ciała, błyskawicznie skaczą po drzewach, i choć używają czterech łap, lubią robić też stójkę i łasić się do ludzi prosząc o różne smakołyki. Niestety ok. 30 gatunków lemurów jest obecnie na krawędzi wyginięcia. Do tego pomimo iż Malgasze uważają, że lemury posiadają duszę, czyli są przekonani w swych wierzeniach, że nie wolno męczyć tych zwierząt to niektóre z malgaskich plemion zabijają je i zjadają! Dzieci potrafią też bezlitośnie bawić się lemurami, męcząc bezbronne zwierzęta, nierzadko maltretując je aż do okrutnej, powolnej śmierci. Są też na szczęście opowieści i legendy, czyli fady o przyjaznym charakterze zwierząt i przymierzu między człowiekiem i lemurem. Może to pozwoli je ocalić…

A lemury są naprawdę niesamowite. Ich kończyny tylne są dłuższe od przednich. Mają puszyste, miękkie futro, często kontrastowo ubarwione. Twarzoczaszka jest zwykle wydłużona, uszy małe, zaostrzone, a oczy duże i osadzone blisko siebie. Chwytne dłonie i stopy mają przeciwstawne palce. Spożywają w zależności od gatunku rośliny; najczęściej owoce, ale dojrzałe oraz owady. Większość lemurów prowadzi nocny tryb życia. Żyją w gromadach i prowadzą nadrzewny tryb życia (oprócz lemura katta – tego najpopularniejszego króla Juliana – czyli jasnoszarego lemura z ogonem w biało czarne paski).

Podczas naszej wyprawy mieliśmy okazje widzieć dzikie lemury w Parku Ankarana, Parku Gór Bursztynowych i w komercyjnym Parku na wyspie Nosy Be – Lemurialand, gdzie były naprawdę blisko nas.

W dalszej części moich wypocin o Madagaskarze przedstawię Wam innych mieszkańców wyspy, opiszę też kolejne fady i spróbuję obrazowo opisać życie lokalnych ludzi.

Teraz czas na przybliżenie naszego programu i opisanie naszej eskapady. Nie wyobrażam sobie pisania relacji czy jak kto woli wspomnień z podróży bez tła pokazującego politykę, środowisko i lokalną społeczność w sposób oczywiście subiektywny, ale zarazem bardzo przyziemny i szczery z mojej strony. Wszystkie wyprawy staram się tak planować i prowadzić, aby ich wartością niepodważalną było wrażenie poczucia wspólnoty z odwiedzanym krajem i jej mieszkańcami. Musi bowiem po wyprawie pozostać jak najszersze przekonanie i wiedza o tym jak się konkretnym miejscu żyje. Trzeba choć trochę stać się człowiekiem, który ma zmagać się z lokalnymi trudnościami.To pozwala często docenić to co posiadamy i gdzie jesteśmy, ale też wyrobić sobie opinię o całym otaczającym nas świecie. Jest on bezsprzecznie piękny, tylko ludzie na nim żyjący to skur…

Stąd też moje usprawiedliwienie dotyczące początkowych, dla wielu z Was nudnych akapitów o polityce… Jednak bez tego nawet poetyckie zdania o pięknie przyrody są niczym reklamy telewizyjne; ładne ale nijak mają się do rzeczywistości…

Tak czy inaczej nasza wyprawa rozpoczęła się w połowie listopada, czyli w końcu pory suchej. Głównym celem była obserwacja rekinów wielorybich, które to migrują w październiku i listopadzie przez Kanał Mozambicki… Najpierw jednak po przylocie z Europy na Wyspę Nosy Be (jest tam jedno z lotnisk międzynarodowych), mocno zmęczeni i zaspani; bladym świtem zostaliśmy zapakowani do mocno zjeżdżonych busów i zawiezieni przez przewodnika Taianę na plażę. Było tak wcześnie że musieliśmy poczekać ze śniadaniem, aż otworzy się jakaś restauracja… Zmęczenie się potęgowało, a przecież jeszcze w planie była wymiana kasy i przeprawa promem z wyspy Nosy Be na Madagaskar. Jajecznica z lokalnym piwem Tree Horses Beer pozwoliły jakoś tam znieść brak możliwości wymiany kasy. Poranna kolejka w banku i tempo pracy były takie, że należało to odpuścić…

Nosy Be, gdzie spędzić mieliśmy większość czasu na naszej wyprawie, jest położoną na północny-zachód od wybrzeża Madagaskaru: małą i urokliwą wyspą. Ciepła woda, plaże pokryte białym piaskiem i brak hoteli molochów, pozwalają na pełen relaks i wypoczynek. Wody wokół Nosy Be są też wyjątkowym miejscem na podziwianie rekinów wielorybich, które w okresie swojej migracji, przepływają wzdłuż Madagaskaru i wówczas prawdopodobieństwo ich spotkania wynosi prawie 100%. No niestety nam się nie udało… 7 dni poszukiwań: przed, pomiędzy i po nurkowaniach i nic!.

Jean Michele z bazy nurkowej – powiedział że przez 9 lat z rzędu były rekiny, a ten rok jest wyjątkowy – było ich mało, a dla nas w ogóle się nie pokazały. Jakoś pod koniec wyjazdu stwierdziłem że w sumie tylko ja (widzące je wielokrotnie wcześniej w innych miejscach) zafiksowałem na ich punkcie… Reszta korzystając z wakacji miała to w nosie… To co widzieliśmy na nurkowaniach poza kilkoma dosłownie nurkami w mętnej wodzie też oczywiście było piękne. Ale zanim trafiliśmy na Nosy Be do położonego na samej plaży resortu we wsi Ambatoloaka czekał nas w południe, w dniu przylotu z Europy przejazd do portu, skąd popłynęliśmy do Ankify – już na właściwą wyspę Madagaskar. Zmęczeni podróżą, zabici upałem, dobici bałaganem, harmidrem i zamieszaniem mocno zdziwiliśmy się podstawionymi autami. Prawie nowe Nissany Patrole kontrastowały ze złomami, które głośno i śmierdząco jeździły w koło nas… I całe szczęście że jeździliśmy wypasionymi terenówkami… Widziałem wiele dróg, sam mieszkam w mieście gdzie stan jezdni powoduje wypadanie plomb, ale te na Madagaskarze są nie do opisania!. Czasami w dziurze znikało całe auto, a średnia prędkość jazdy głównymi drogami wynosiła coś pomiędzy 25 a 30 km/h… Po drodze zaliczyliśmy pit stop na plantacji przypraw, gdzie w spodziewany sposób promowano wanilię i inne skarby lokalnej ziemi. Przejazd na północny wschód wyspy do Parku Ankarana zajął nam kilka ładnych godzin. Zakwaterowanie w resorcie klasy turystycznej poszło gładko, podobnie jak pierwsze łyki lokalnego waniliowego rumu… Dodawaliśmy coli, tonicu, a nawet zerwanych z rosnących obok drzewek – limonek. Waniliowego posmaku zabić się nie dało, pozostało nam jedynie do niego się przyzwyczaić. Skoro nie było nurkowań na razie można było trenować kto ile miał sił i organizm obywać z intensywną przyprawą.

Następnego dnia rozpoczęliśmy zwiedzanie Parku – lasu pierwotnego. Rosły w nim z baobaby – długowieczne, potężne drzewa liściaste, mogące magazynować w swoich pniach ogromne ilości wody i wiele innych gatunków ze świata roślin. Ale główna atrakcja parku Ankarana to niesamowite formacje skalne (zwane tsingy), dzikie lemury (11 gatunków), kameleony i gekony. O ile spacer w cieniu dało się znieść, to łażenie po skałach tsingy przypominało rozłożenie się na rozgrzanej patelni. Przerwa na lunch była zbawienna. Po jedzeniu i małym leniuchowaniu (i procesie przyzwyczajania organizmu do wanilii), po południu czekała nas wycieczka do jaskiń – między innymi Bat Cave. Wizyta do kultowych dla malgaszy jaskiń ze stalaktytami i stalagmitami; miejsc pełnych nietoperzy, pająków i pożeraczy guano pozwoliła się nieco schłodzić. Nam prawie tak, ale nie przewodnikowi. Taiana zapomniał zakupić wodę więc dymał dwa kilometry do wejścia po butelki z upragnionym płynem… Wrócił słaniając się na nogach i był cały mokry od potu, ale nam uratował życie.

Drugi nocleg w resorcie klasy turystycznej znów poprzedziły próby zabicia wanilii w lokalnym rumie i testowanie środków przeciwko komarom. Nie działał oczywiście żaden. Sam resort położony był na takim zadupiu, że nawet na horyzoncie nie było widać żadnej cywilizacji. Za to emanująca cisza i spokój w okolicy były jednocześnie pięknie i straszne. Na pewno nas wyciszyły…

Rano czekała nas gehenna – 5 godzin jazdy do miasta Diego Suarez (Antisiranana). Po drodze czekała nas jeszcze wizyta w Tsingy Rouge gdzie dziwnie uformowany piasek tworzył bajkowe widoki. Skał nie można dotykać bo są bardzo kruche, wyglądają surrealistycznie i w lekkim deszczu w kontraście czerwonej ziemi oraz szarego nieba namalowane były po prosu poezją. Siły przyrody tworzące te widoki spisały się na medal. Nie mniej fantastyczne wrażenie co te kruche skały zrobiły na nas dzieciaki z wioski leżącej przed wjazdem do samego parku. Chętnie pozowały do zdjęć i bez skrępowania przyjmowały drobne upominki, dając swymi szczerbatymi uśmiechami nieco jasnych promyków w tym szarawym i deszczowym dniu.

Potem był lunch – od którego dla większości w tym i dla mnie zaczęły się problemy z brzuchem… Nie pomogła nawet skorpionówka – lokalny bimber (podany w plastikowej butelce) o zapachu, smaku i wyglądzie najobrzydliwszym jaki tylko można sobie wyobrazić.

Wieczorne bratanie się z miasteczkiem Diego Suarez też dało wiele nowych doznań i pachniało piwem, potem oraz uroczo namolnymi dziewczynami, które to widziane w podartej odzieży i na boso w mijanych po trasie wioskach – teraz rozkwitły. Niczym modelki na wybiegu, spacerowały przed naszym hotelem i raz po raz łypały swoimi brązowymi oczami, szukając skrzyżowania spojrzeń i zaczepki. Tak żeby na końcu oczywiście zarobić… Tylko Malgaszki, same były urocze i z ogromnym wdziękiem bez upierdliwości i nachalności oferowały swoje towarzystwo i pewnie nie tylko to… Jak zawsze nasze wyprawowe dziewczyny jakoś tak sprawiły, że lokalne damy były totalnie nieskuteczne, ach…!

Samo miasto było zatłoczone, na ulicach hałas robiło wiele ledwo jeżdżących aut europejskich – głównie francuskich, sporo było też tuk-tuków, riksz i rowerów. Prawie 130-tysięczne miasto było zaśmiecone i sprawiało wrażenie zaniedbanego, jak większość wsi i miasteczek Madagaskaru…

Następnego dnia czekała nas wycieczka do Montage de Ambre, kolejnego lasu pierwotnego, a jej celem było spotkanie najmniejszego kameleona na świecie – o długości zaledwie 2-3 cm. Maluch nasz przewodnik w końcu wypatrzył. Widzieliśmy jeszcze w sumie kilka gatunków kameleonów, kolejne lemury i naprawdę fajną przyrodę. Wrażenie robiły np. drzewa z koroną jak liście paproci ale sto razy wieksze niż te na naszych oknach.

W końcu nadszedł czas na nurkowanie. Żeby dojechać z powrotem do promu z samej Północy wyspy; z tego Diego Suarez, czekała nas istna droga krzyżowa po wybojach madagaskarskich szutro/asfaltów. Pół dnia w samochodzie zaowocowało przejechaniem aż 250 km i dojechaniem do promu. Po sprawnej przeprawie znów byliśmy na Nosy Be. Oby dotrzeć jak najszybciej do naszej wsi, do resortu i na plażę. Poszło oczywiście po afrykańsku, czyli swoim spokojnym tempem, ale w końcu powoli czekał nas czas nurków i popołudniowego lenistwa!. Dziesięć dni laby w luksusowym resorcie to jest to. Smak Madagaskaru dobrze już znaliśmy, nie zmyły go nawet wody oceanu w który to zagłębialiśmy się dwa razy dziennie. Wspomniałem już o naszym celu – spotkaniu oko w oko z rekinem wielorybim. Największe ryby świata miały nas jednak w głębokim poważaniu i nie pokazały się. Za to można było liczyć jak zwykle w ciepłych wodach na mureny, żółwie, liczne skorupiaki, barakudy, ślimaki nagoskrzelne, krewetki, grupery, langusty. Sporo ryb pływało w dużych ławicach; podwodna fauna i flora pokazała się z jak najlepszej strony. To co do tej pory było dla mnie nietypowe tutaj to ogromna liczba rozłożystych gorgonii i duże ilości gąbek – wielkich fioletowych, które do tej pory kojarzyłem z Karaibami…

Sprawnie i profesjonalnie działała nasza baza nurkowa, także większość z nas nurkowała aż siedem dni z rzędu. Popołudnia poświęcaliśmy na spacery po plaży, zwiedzanie wioski czy też lokalne zakupy. Wszędzie było blisko, więc nie było to męczące.

Co ciekawe lokalny malgaski handel zdominowali obcokrajowcy – hindusi i chińczycy najczęściej. Tylko tutaj powód może zdumiewać i wprawiać w lekkie zażenowanie. Otóż jedna z fad – zasad malgaskich, mówi o tym, że należy pomagać najbliższym. Czyli Malgasz prowadzący działalność handlową w obliczu potrzeby nawet dalekich członków rodziny musiał karmić ich i obdarowywać towarem z własnego sklepu. Plajta zatem była murowana. Oddanie handlu innym jest też jednym z powodów biedy na Madagaskarze…

Ta ekonomiczna fada nijak ma się jednak do strasznej związanej z urodzeniem się bliźniąt. Otóż gdy urodzą się dwojaczki to po prostu zaraz giną. Bliźnięta na Madagaskarze to katastrofa. Zabija się je zatem za przyzwoleniem władz, chcąc przekonać bóstwa że ludzie zgadzają się z ich wolą i tępią zło jakim są bliźniaki.

Dla Malgaszów fady to wielka siła. Pilnują się tych nakazów i zakazów z ogromną determinacją. Podobnie z resztą jak wszystko mówiącego zwrotu mora mora, czyli… powoli, powoli – spokojnie, jutro.

Inne fady to obrzydliwy obrządek wydobywania z grobu zmarłych. W trosce o przodów Malgasze czyszczą ciało trupa, a potem upijają się przy grobie. Uczestniczy w tym święcie cała wieś… Na Madagaskarze większe prawa posiadają mężczyźni. Mogą oni bowiem wyrzucić z domu żonę, a ona sama zrobić tego nie może. Chyba że facet ją bije, prawo do zabrania jej z domu mają wtedy rodzice. Często żona starszego brata zmuszana jest do sypiania z młodszym i nie wolno jej odmówić. Za to gdy zamężna kobieta upodoba sobie nowego – może odejść i potem, kiedy już się znudzi kochankiem może wrócić do męża.

Faceci mają czasem dwie żony z którymi muszą sypiać na zmianę. One też na zmianę ogarniają dom lub sypiają właśnie z ukochanym.

Madagaskarskich fad jest wiele, tak jak wielki i zróżnicowany jest to kraj. Wciąż przecież mało znany i gotowy na podboje.

Kuchnia malgaska to owoce – te z morza i z drzew oraz krzewów, ryż kurczaki, wieprzowina oraz zebu – specjalna mocna i wytrzymała odmiana krowy. O ile smakował mi kurczak – przypominający dawny smak tego mięsa, wolnego od antybiotyków i sterydów, to kulinarnie rozwaliło mnie właśnie mięso zebu. Dawno przejadły mi się owoce z morza, opieram się na tzw. zdrowej żywności ale malgaskie czerwone mięso z zebu, a szczególnie hamburger z jednej restauracji do dzisiaj śnią mi się po nocach.

Na pewno następnym razem też będę się nimi zajadał, serwując sobie na deser najsmaczniejsze na świecie mango. Choć tej wyprawie niczego nie brakowało, już przebieram nogami nad powrotem. Choć widokowy lot śmigłowcem i quady też zaliczyliśmy dostarczając sobie nieco adrenaliny podczas spokojnego pobytu na Nosy Be, wiem że jest tam wiele atrakcji które sobie chwilkę na nas zaczekają…

Miłosz Dąbrowski
www.aquadiver.pl
milosz@aquadiver.pl