Egipt – nawet politycy dobrze wiedzą że jest to miejsce wybierane przez wielu naszych rodaków. Za naprawdę nieduże pieniądze można spędzić miło czas na Morzem Czerwonym; często taniej niż nad naszym Bałtykiem… Kraj faraonów kusi bardzo bogatą ofertą hotelową z różnym standardem dostępnym dla wielu z nas i myślę że obecnie jest najpopularniejszym kierunkiem turystycznych wyjazdów Polaków. Ja osobiście przez ostatnie 10 lat odwiedziłem Egipt ponad 20 razy, i chętnie będę tam wracał. Dla mnie największym skarbem tego kraju jest morze i nurkowanie. Niestety życie podwodne w wyniku wzmożonej turystyki nurkowej i nadmiernej eksploatacji zasobów tego pięknego zbiornika nie jest już takie jak na południu Morza Czerwonego: w Sudnaie czy Erytrei. Jednak to co nadal możemy obserwować pod wodą na pewno może zachwycić. W Egipcie nurkuje się w różny sposób. Dahab na płw. Synaj to mekka nurkowań z brzegu, a z racji występujących tam głębokości i specyfiki niektórych miejsc, raj dla nurków technicznych. Sharm El Sheikh to wyspy Tiran i przede wszystkim słynny park Ras Muhhammad z pięknymi rafami (Panorama reef czy np. Yolanda reef). Hurghada i Safaga to miejsca nurkowe na które wypływa się z portów na jednodniowe wycieczki łodziami. Południe Egiptu: El Quasir czy Marsa Alam to stosunkowo nowe kierunki podwodnych wypraw. Jeszcze nie tak zniszczone i niezapełnione turystami.
Ale od wielu lat nurkowania w Egipcie organizujemy także jako rejsy, czyli kilkudniowe safari nurkowe. Jeśli dopisze pogoda i kucharz, a nie przyczepi się „faraon” (problemy żołądkowe spowodowane inną florą bakteryjna w wodzie i w jedzeniu) lub zwykła choroba morska; mamy fantastyczny tydzień nieustannego obcowania z podwodną przyrodą. W końcu jest czas na czytanie książek (pomiędzy znurkowaniami) i leniuchowanie. Oczywiście egipska załoga (dość liczna i tak naprawdę wydaje się zawsze że w ekipie jest ciągle ktoś nowy…) zapewnia nam komfort w tym „leżeniu bykiem” i nawet przed czy też po nurkowaniu załoganci pracujący na napiwek (bakszysz) dwoją się i troją aby ulżyć nam przy dźwiganiu ciężkiego i niewygodnego na powierzchni sprzętu… Ostatnio ja i członkowie moich ekip mieliśmy sporo szczęścia jeśli chodzi o w/w czynniki.
Trasy rejsów są oczywiście różne. Najpopularniejsze z nich to safari wrakowe, rejs na wyspy Brothers Island, St. Johnes czy Dedalus Reef. W Egipcie ze względu na niebezpieczeństwo uderzenia w wystającą rafę nie pływa się w nocy, ale dobry kapitan tak prowadzi łódź, że zawsze powinien być czas nawet na 4 nurkowania dziennie. Ważnym ogniwem na safari jest też doświadczony i komunikatywny Divemaster czyli przewodnik nurkowy (najczęściej Egipcjanin). To on odpowiada za bezpieczeństwo i satysfakcję z naszych nurkowań. Planuje każdy dzień nurkowy i w porozumieniu z kapitanem ustala dokładny plan trasy. Powinien znać miejsca nurkowań, prądy oraz wyszukiwać atrakcyjnych lecz nieco ukrytych stworzeń morskich. Wspominałem już o kucharzu… Ostatnio trafił nam się taki, że po każdym posiłku dostawał gromkie brawa, a na koniec zebrał największy bakszysz! Po nurkowaniu apetyt zawsze dopisywał, ale to co wyprawiał Ahmed (lub Mohammed) było niesamowite, tym bardziej że egipskie potrawy, nie zawsze bywały kulinarnym arcydziełem…
Egipt z pozycji leżaka nie może zbytnio nas zaskoczyć. Nawet „faraon” to przecież żadna niespodzianka. Jeśli jesteśmy tam po raz pierwszy to pewnie sąsiad lub ktoś z rodziny ostrzegali nas o żołądkowych rewolucjach… Cóż jeszcze – małe oszustwo Ahmeda podczas wydawania reszty? Normalka pomylił funty z piastrami (złotówki z groszami).
Podejrzany smak alkoholu z drinka przy wypasionej wersji naszej wycieczki (all inclusive) czy nawet tekst Egipcjanina wypowiedziany z zamorskim akcentem ale jednak brzmiący swojsko: zaprasiam Bolandi – u mnie taniej niz w Biedronce… to nic w porównaniu z tym co nas spotkać może na safari. Oczywiście jak każdy rejs, nurkowe safari po wodach morza czerwonego to moc przygód i wrażeń. Jedną z najmilszych chwil pod wodą było spotkanie z delfinami. Zawsze z zazdrością słuchałem opowieści o skaczących delfinach towarzyszących łodziom nurkowym. Z ciężko ukrywaną złością oglądałem zdjęcia znajomych, którym dane było z bliska zobaczyć, prawie dotknąć delfina. Niektórzy po raz pierwszy w Egipcie i już je widzieli, cóż za przygoda. A ja… Od wielu lat, po kilka razy w roku w Egipcie, zanurkowałem w każdym zakątku tego morza i nic. Żadnego delfina, nawet z daleka…
Aż do pewnego safari w zeszłym roku. Los się w końcu odmienił. Najpierw te piękne ssaki przypłynęły do pontonu, poskakały i zniknęły. Było ich sporo, ale policzyć nie zdążyłem (pewnie z wrażenia). Już było pięknie, ale nikt z nas nie przewidział co wydarzy się za chwilę. Naładowani widokiem pięknych delfinów zanurzamy się. Mija kilka minut i są pod wodą. Widzimy jak pływają między nami. Niesamowity widok. Tak oszałamiający że zastygam z aparatem w ręku i sam nie wiem co robić: film czy zdjęcia, czy po prostu je obserwować. Prawie sparaliżowany robię ze 3 zdjęcia (jedno ostre) i kilka sekund filmu (https://aquadiver.pl/multimedia/filmy). Mało, ale sobie chociaż popatrzyłem. No i już mam co opowiadać…
Niestety nie zawsze bywało tak pięknie. Moje pierwsze safari zakończyć się mogło wypadkiem. Mało brakowało; tak jak wrak na którym mieliśmy zanurkować spoczęlibyśmy razem obok niego na dnie morza roztrzaskani przez fale na rafie. Historia chciała zatoczyć koło i mogło zdarzyć się to samo co z promem Salem Express 16 grudnia 1991 roku płynącym z Arabii Saudyjskiej do Safagi. Wtedy to w sztormowych warunkach Salem był nieznacznie na północ w porównaniu ze zwykle obieranym kursem i to spowodowało, że prom uderzył z wielkim hukiem w najbardziej wysuniętą na południe niewielką rafę koralową. Na początku Salem Express zatrzymał się, a następnie przechylił się na sterburtę – nabierając już wody. Uderzenie stępką dziobową o rafę spowodowało uchylenie się luku samochodowego i woda raptownie zaczęła zalewać wnętrze prom. Wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Sztormowa pogoda spowodowała jeszcze większy przechył na prawą burtę. Panika pasażerów i załogi uniemożliwiły sprawną ewakuację. W ciągu niespełna 20 minut od katastrofy Salem Express osiadł na głębokości około 30 m na sterburcie, tuż przy pechowej rafie. Oficjalnie na promie było ok. 650 osób, ale nikt zapewnie nie wie ilu pasażerów przewoził prom… na pewno uratowało się 180 z nich. Oczywiście za wszystko odpowiadał kapitan Hassan Moro, który przeżył katastrofę i został osadzony w więzieniu, gdzie popełnił samobójstwo. Dramatyczne było także to, że żadna szalupa ratunkowa nie została spuszczona na wodę…
A my na swojej drewnianej skorupce wysłuchaliśmy uważnie tej opowieści na odprawie. Divemaster omówił plan nurkowania, które zapowiadało się na trudne, głównie ze względu na stan morza. Przed samym wejściem do wody, morze tak się rozbujało, że zastanawialiśmy się czy w ogóle nurkować??? Kilka osób odpadło z powodu choroby morskiej ale oczywiście odważni też się znaleźli. Jak na złość po skoku do wody pierwszej grupy zaczyna się jazda. Zerwała się cuma i nasza łódź znalazła się o włos od tej pechowej rafy; z powierzchni niewidocznej ale przyczajonej na swoje kolejne ofiary kilkadziesiąt centymetrów pod powierzchnią wody. Wiatr i fale zachwiały komunikacją. Przez chwilę panował chaos. Kapitan przytomnie odpalił silnik i rozpoczął manewrowanie a ja wraz z Divemasterem wyławianie naszych kolegów i koleżanek z wody. Zrobiło się niebezpiecznie. I kiedy już myślałem że jakimś cudem mamy na pokładzie wszystkich i było prawie pewne że unikniemy roztrzaskania się o rafę zauważyłem kilkaset metrów od łodzi płetwonurka. Pojawiał się i znikał wraz z falowaniem, ale też cały czas się oddalał. Tomek. To on – już wiemy, jego brakowało na pokladzie. Nie myśląc długo zrzuciłem jacket, butlę i pas i ruszyłem po niego. Dopłynąłem, zrzuciłem mu ciężki pas balastowy i holowałem. On z automatem i duzym zapasem powietrza – ja w fajce. Razem, ale w odmiennych rolach na wielkich falach. Zmęczenie ale też pełnia szczęścia ogarnęły mnie po dotarciu do łodzi. Kilka minut wyrównywania oddechu po morderczej walce z siłą morza i zaczynam odczuwać niedoceniane czasami poczucie bezpieczeństwa.
Wtedy nie zanurkowałem na Salemie. Znałem go, nurkowałem tam rok wcześniej. Wrażenie było ogromne. Nurkowanie na tym podwodnym cmentarzysku, 10 lat po katastrofie z niezapomnianym widokiem ludzkich kości, ich dobytku czy bagaży, dziesiątek dywanów do tej pory doskonale pamiętam… I mimo że wielu Egipcjan nie nurkuje na tym wraku dla mnie i dla wielu płetwonurków stał się on kultowym i ulubionym wrakiem z Morza Czerwonego.
Jako instruktor po wielu latach spędzonych w wodzie doskonale wiem o pięknie i urokach podwodnego świata, ale też zdaję sobie sprawę z zagrożeń wynikających z obcowania z wodą. Odpowiednie przygotowanie i rozwaga, ale także respekt przed żywiołem jakim jest woda to cechy którymi musimy się kierować.
Od 4 miesięcy nie byłem w Egipcie. Czas więc pomyśleć o kolejnej egipskiej przygodzie.
Miłosz Dąbrowski
DLACZEGO MORZE CZERWONE ?
źródło WIKIPEDIA:
Istnieje kilka hipotez co do pochodzenia nazwy Morza Czerwonego:
Woda Morza Czerwonego ma przeważnie kolor zielono-niebieski, jednakże podczas zakwitu sinic Trichodesmium woda staje się czarno-brązowa,
Od nazwy ludu Himyaritów, żyjącego w starożytności ma jego wybrzeżach, którzy sami się nazywali Czerwonymi,
Niektórzy twierdzą, że słowo czerwony oznaczało w niektórych językach azjatyckich kierunek południowy (Herodot raz używa określenie Morze Południowe zamiast Morze Czerwone),
Starożytni Egipcjanie nazywali Pustynię Arabską czerwoną ziemią lub czerwonym lądem, stąd morze ograniczające te ziemie nazwali czerwonym.