Turcja zimą

Od kilku lat koniec roku, święta i sylwestra spędzałem w Egipcie. Taki wyjazd oczywiście miał swoje plusy, można było złapać nieco ciepła i słońca; trochę jednak ta formuła już się wyczerpywała… Tani wyjazd w grudniu do ciepłego kraju z możliwością nurkowania to sprawa dość ograniczona.
Wiele razy myślałem o wyjeździe zimowym do Turcji, jednak brak lotów czarterowych i dość wysokie ceny lotów regularnych sprawiły że kierunek ten był zbyt kosztowny… A szkoda bo moja przyjaźń z Jusufem, Turkiem z Trabzonu od 10 lat prowadzącym w uroczym Kas centrum nurkowe trwała już kilka lat. Dzięki temu wiedziałem że zimą, kiedy u nas za oknem śnieg, deszcz , szarówka i chłód na południu Turcji powinno być ciepło. W końcu wiosną udało mi się kupić 10 biletów w promocyjnej cenie. Pomimo odległego terminu szybo też zgłosili się chętni do spędzenia świąt, sylwestra i Nowego Roku w Turcji. Obawiałem się tak naprawdę tylko o pogodę. Wcześniejsze wyjazdy do Kas zawsze były wspaniałymi wakacjami, i nigdy nie było żadnych problemów. Idealna pogoda, profesjonalnie przygotowane nurkowania, mnóstwo atrakcji po wyjściu z wody, pyszna i zdrowa kuchnia to wszystko w naszym Kas było pewne jak woda w morzu…

Tak naprawdę ani ja, ani nikt z ekipy nie spodziewał się że trafimy z naszym pomysłem w przysłowiową dziesiątkę. Rozczarowałby się każdy kto nastawił się na „odpoczynek”? w tętniącym życiem kurorcie. Po dość długiej podróży, wieczorem w drugim dniu naszych świąt dotarliśmy do miasteczka. Kas wyglądało dziwnie. Ciepły wiatr hulał po wyludnionych uliczkach, które nie bardzo przypominały gwarne miejsca z wakacji. Żywego ducha nie widać, cisza, spokój, jakoś ciemno i tylko kilka psów i kotów wałęsających się po wąskich uliczkach. Pocieszało nas to że noc była naprawdę ciepła, tak jak rzadko bywa latem w Polsce.

Hotel otwarty został specjalnie dla nas, Kas praktycznie też tylko dla nas… Przez kilka pierwszych dni turystów nie widziałem, na łodzi pływaliśmy na nurkowania sami, a ja zauważyłem że naprawdę odpoczywam. Jusuf, latem zajęty turystami i nurkami od rana do późnego wieczora teraz chętnie spędzał z nami czas, a na jego twarzy widać w końcu radość i odprężenie, to na co w sezonie brakuje czasu. W ciągu kilku dni pokazał nam on kilka atrakcyjnych miejsc, które latem napchane są turystami, a zwiedzanie utrudnia niemożliwy upał. Trafiliśmy między innymi do Myry, skąd pochodził prawdziwy Święty Mikołaj, gdzie oglądaliśmy piękne starożytne ruiny, w tym dobrze zachowany amfiteatr. Temperatura na zewnątrz idealna, dochodziła nawet do 25 stopni, a nisko zawieszone słoneczko potrafiło miło ogrzewać. Nawet podczas wycieczki w góry temperatura mocno nie spadła. Tysiąc metrów nad poziomem morza nad naszym Kas oddychając rześkim powietrzem podziwialiśmy niesamowite widoki… Z jednej strony morze; piękna postrzępiona linia brzegowa z licznymi wyspami, a z drugiej ośnieżone górskie szczyty. W tym wysokim lesie podczas małego spaceru znaleźliśmy kilka grzybów. Prawdziwe i zdrowe, pachnące podgrzybki. Wiadomo od razu było co z nimi zrobić… Pyszna zupa została przez Tomka ugotowana już następnego dnia, tak więc po wyjściu z wody każdy otrzymał kubek lub dwa polskiej zupy grzybowej przygotowanej ze świeżych tureckich grzybów. Wszystko to miało miejsce w przedostatnim dniu ostatniego miesiąca roku ;)…

Grudzień to w Turcji okres zbiorów cytryn, pomarańczy i oliwek. Dojrzałe cytrusy pokazywały się na licznych zapełnionych nimi drzewach, a było ich tyle że nikt nie robił problemu, aby zrywać je do woli. Poprosiliśmy Jusufa o możliwość zakupienia świeżo wyciśniętej oliwy z oliwek. Tomek, nasz kucharz twierdził że takiej oliwy kupić się w sklepie nie da. Na turecki przyjaciel tylko skinął głową, zapakował całą bandę do busa i ruszył w góry. Dojazd umilały nam tradycyjne polskie drinki turystyczne (whiskey z colą w plastikowej butelce po coli…). Mijając górskie wioski mogliśmy zobaczyć jak żyją tu ludzie. Prawdziwa Turcja, bez kolorowania i pozowania. W końcu trafiliśmy do fabryki oliwy. Jusuf poprosił właścicielkę o opowieść dotyczącą produkcji oliwy. Każdy mógł posmakować, dotknąć i powąchać świeżo wyciśniętego tłuszczu, który w dalszych procesach produkcyjnych szybko zostanie wzbogacony o kilka składników z tablicy Mendelejewa. Z tego powodu ochoczo kupiliśmy kilka litrów świeżutkiej oliwy, która przynajmniej dla mnie została ciekawym i niespotykanym prezentem dla najbliższych…

Miło zaskoczyły nas też warunki nurkowania. Latem pękająca w szwach łódź Natura Blue teraz była cała do naszej dyspozycji. Jak zwykle w Kas to ja wybierałem miejsce nurkowania, zaliczyliśmy więc najciekawsze nurkowiska. Wszystko to przy niezłej widoczności i temperaturze wody 22 stopnie. Zaliczyliśmy więc dwa razy legendarną już Dakotę czyli wrak samolotu, kanion, tunel i jaskinię ze słodką wodą i salą. Zanurkowaliśmy także w nocy. Trzeba przyznać iż nie było większej różnicy w porównaniu z nurkowaniami w okresie lata. Zauważyłem więcej barakud, nie spotkaliśmy jednak żółwi, nie było zbyt dużo ślimaków. Śmiało można przyznać że nurkowanie w oleicach Kas uprawiać można bez większych problemów przez cały rok. W trakcie dnia nurkowaliśmy raz, czasami dwa razy wykorzystując fakt że ciemność nadchodziła dopiero przed godz. 18. Warto przywołać także i to, że nie zabieraliśmy ze sobą kompletnego sprzętu nurkowego, a wszystko co potrzebowaliśmy dostaliśmy od tureckich przyjaciół. W perspektywie spędzenia kilku dni w Stambule ograniczenie naszego bagażu było bowiem bezcenne.

W sylwestra zorganizowaliśmy sobie rejs na grecką wyspę Meis. Pogoda rozkręciła się na dobre, było słonecznie i bardzo ciepło. Po zwiedzeniu leniwej wyspy zaopatrzyliśmy się porządnie w sklepiku bezcłowym i po południu wróciliśmy do Kas. Sylwestrowa noc na długo zostanie w mojej pamięci… Rozpoczęliśmy ją na plaży w niewielkiej restauracji w towarzystwie rodziny Jusufa i jego przyjaciół. Turecka muzyka ludowa i ich tradycyjne potrawy nijak nie kojarzyły nam się z szampańską zabawą… A samego trunku (szampana tudzież wina musującego) też próżno było szukać w sklepach. Cóż, znowu inaczej… Nasi przyjaciele popijali yeni raki – anyżówkę z wodą… Osobliwy smak, na pewno nie w moim guście. Generalnie było bardzo sympatycznie i wesoło, lecz niestety atmosfera tego przyjęcia bardziej przypominała imieniny u cioci niż karnawałowy bal. Przed północą postanowiliśmy więc wrócić do miasteczka… O dziwo widać było w Kas tej nocy więcej ludzi, w tym turystów. Zadowoleni tym widokiem podążyliśmy do lokalu z „normalną muzyką”… Blisko północy zwlokłem się ponownie na główny plac i … prawie przegapiłem Nowy Rok. W Europie i większości miejsc na świecie nawet niewidzący i niesłyszący wiedzą że mamy Nowy Rok. W Turcji nawet kapiszon nie strzelił, zabrakło krzyków, wybuchów radości, śpiewów, tańców życzeń i całusów. Kilku turystów wzniosło toast i na tym koniec szaleństw! Dziwnie. Z drugiej strony wyglądało to ciekawie bo po prostu inaczej. Chwilę po północy przekazywaliśmy nasze cieplutkie życzenia (w nocy było ok. + 18 stopni) rodzinom i bliskim w Polsce i popędziliśmy spać. O czwartej rano musieliśmy bowiem wracać na lotnisko do Dalaman aby zdążyć na samolot do Stambułu. A tu na lotnisku zamiast szybkiego przejścia kontroli w pierwszym dniu (tak naprawdę poranku) Nowego Roku pełne zdziwienie. Panom celnikom nie podoba się moja skrzynia ze sprzętem foto. Drapiąc się po durnych głowach stwierdzili że to towar niebezpieczny i musi lecieć wraz głównym bagażem. Po kilkunastu minutach tłumaczenia się i machania łapami zabrali mi statyw który spokojnie sobie spoczywał obok obudowy aparatu… Zapakowali go w specjalną torebkę i kazali odebrać na lotniskowym posterunku Policji w Stambule. Zimny prysznic i pełne orzeźwienie już o 7 30 pierwszego stycznia. Nieźle… Po dotarciu na miejsce i krótkim odświeżeniu rozpoczęliśmy zwiedzanie przez duże „Z”. Stambuł mnie oczarował i jestem szczęśliwy że w końcu postawiłem tam swoje stopy… Oczywiście jest przeogromny, przepiękny i można w nim spędzić wiele dni i nie być w pełni usatysfakcjonowanym. Ogromna ilość zabytków i miejsc ważnych dla losów historii świata w ciągu 2 dni nie może zostać ogarnięta. Pobyt w Istambule to też materiał na nową opowieść…

Powrót do kraju był naprawdę smutny. Przywitała nas zawieja śnieżna i mróz. Chociaż w Stambule mieliśmy pogodę przejściową – + 10 stopni to szybko zatęskniliśmy za ciepłem i spokojem płynącym z gór i otaczającym całe nasze Kas… „Nasze” bo z pewnością będę tam wracał i wracał. Mamy w Kas prawdziwych przyjaciół, pewną pogodę i niepowtarzalne nurkowania. Zaraz po powrocie zmieniłem szybciutko plan na grudzień 2011. Zamieniłem jak się domyślacie Egipt na Kas i Stambuł, bo tam po prostu trzeba wracać.

Miłosz Dąbrowski