Archipelag Raja Ampat

Wyspy Raja Ampat – archipelag w Indonezji między morzem Seram i Oceanem Spokojnym na zachód od półwyspu Ptasia Głowa; administracyjnie wchodzi w skład prowincji Papua Zachodnia tworząc dystrykt Raja Ampat ze stolicą w Waisai; powierzchnia 46296 km²; około 30 tys. Mieszkańców (źródło Wikipedia). Raja Amat to Czterej Królowie (z języka bahasa indonesia), czyli cztery wsypy: Misool, Gam, Batatnta, Waigeo. Obszar zajmuje 4,5 miliona hektarów.

Bohaterski wyczyn kapitana Wrony, który posadził wielki samolot na brzuchu zupełnie bez podwozia narobił nam sporo zamieszania… Lot naszej dwunastki; rozpoczynający daleką podróż został poważnie zagrożony. Zamknięte lotnisko, odwołane przeloty; szykowało się niezłe zamieszanie. Szczęście jednak dopisało. Rzutem na taśmę załatwiliśmy wylot do Frankfurtu z Gdańska. Potem polecieliśmy do Hongkongu, następnie do Jakarty. W stolicy Indonezji spotkaliśmy się resztą naszej ekipy – Mario i Vladimirem. Czekając aż 10 godzin, w nieświeżej poczekalni zapuszczonego i zaludnionego lotniska polecieliśmy dalej do Makassar, a póżniej do Sorong. Byliśmy już praktycznie na miejscu… Po pięciu przesiadkach, 3 nieprzespanych nocach, 47 godzinach podróży, i lotach trwających łącznie 26 godzin pozostało nam jedynie zaokrętowanie się na łódź. Stan w jakim byliśmy trudno nawet opisać. Zmęczenie, wyczerpanie, znużenie, niemoc… Ale nastawieni na ogromnie długą podróż, daliśmy radę przetrwać wszystkie niewygody i docenić to, gdzie udało nam się przybyć. Załoga sprawnie pomogła nam wnieść na pokład wszystkie bagaże. Jeszcze przed wejściem na łódkę udało nam się zrobić zakupy w sklepie w Sorong, który był wyśmienicie zaopatrzony i naprawdę nie różnił się niczym od naszych supermarketów… Trochę to dziwiło, że Papua, tak odległe miejsce nie przeszkadza w rozwoju cywilizacji… Na łodzi, zaraz po śniadaniu zafundowano nam odprawę. Poznaliśmy wszystkich dwunastu członków załogi, dowiadując się że wszyscy są pomocni i są po to aby zapewnić nam super komfortowy wypoczynek przez kilkanaście następnych dni… Wszystko zapowiadało się byczo. Tylko to zmęczenie…

Pod wodą ponad 540 gatunków korali, ponad 1300 gatunków ryb, niektóre endemiczne, występujące tylko na Raja Ampat. Najbogatsze w podwodne życie miejsce na ziemi. Cztery nurkowania dziennie, dobre żarcie (co potwierdziła od razu pierwsza kolacja), idealna załoga, wygodna łódź. Można było zatem po śniadaniu iść spać, wypocząć przed wspaniałym rejsem. Padłem jak zabity, walcząc z dziwnymi snami… Obudził mnie łomot w drzwi kajuty. Idziesz nurkować??? Jak to przecież pierwszy nur miał odbyć się dopiero nazajutrz??? Teraz już nie pamiętam, kto mnie budził, ale i ja i Kuba po pierwszym słowie spier… po chwili stawiliśmy się na górze, prawie gotowi na to wyzwanie… Było już ciemno i lał deszcz. Do tego widoku nie pasowała tylko temperatura – było strasznie ciepło, wręcz gorąco. Po kilku minutach doszedłem do siebie. Czekał nas pierwszy nurek, nocny nurek. Tylko co ja będę w nocy robił, zadałem sobie to retoryczne pytanie. Jestem przecież po tylu godzinach kimania zupełnie wyspany. Dzień się kończy, a ja go zaczynam… Mam swoją prywatną strefę czasową, bo nawet w Polsce jest środek dnia… Cóż teraz nurkujemy, zmartwienia zostawiamy na później. Pod wodą było wspaniale, ciepło, widoczność w świetle latarek bardzo dobra. Po zanurzeniu od razu przywitała mnie mała ośmiornica. Potem w świetle latarki ujawniałem coraz to innych małych mieszkańców rafy. Mnóstwo krabów, krewetek i mniejszych ryb, które nie zdążyły jeszcze złapać nocnego trybu życia. Ależ będzie fantastycznie – pomyślałem perspektywie następnych dni… Nurkowanie uprzykrzało mi tylko burczenie w brzuchu, który domagał się jedzenia. Podróż rozregulowała mój zegar, a samolotowe plastikowe jedzenie dało w kość mojemu żołądkowi. Nadeszła pora na normalność. Po nurkowaniu od razu usiedliśmy do kolacji. Krewetki, ryby i zupa szybko wylądowały w moim brzuchu… Spacer po pokładzie i kilka ziewnięć pozwoliły Kubie zaproponować położenie się do piórnika. Jak to powiedziałem? Przecież spaliśmy tak długo że nie damy rady zamknąć oczu aż rana. Damy radę usłyszałem… Wyszło na moje. Kilka godzin kręcenia się i o 3 w nocy wstałem w pełni wyspany. Kuba wstał kilka minut po mnie. Na szczęście miałem komputer! Do pierwszego nura czas więc jakoś zleciał. Filmy i muzyka okazały się zbawieniem. Potem cały dzień był fantastyczny, niestety znów nie obyło się bez drzemki… Cztery nurkowania i mecz piłki plażowej z załogą (wygrany 2:0) zapewniły tyle atrakcji że można wypełnić nimi nie jeden wyjazd nurkowy. Miejsca nurkowe na Raja Ampat obfitowały w niezliczone gatunki i ilości ryb. To właśnie na Cape Kri angielski dr Allen naukowiec potwierdził obecność ponad 600 gatunków morskich stworzeń. Tak reklamuje się właśnie Raja Ampat – przytaczając obrazowy rezultat badań naukowych słynnego biologa… Bogactwo życia widoczne było na każdym nurkowaniu. Nasz dwunastodniowy rejs i cztery zanurzenia dziennie to było naprawdę niesamowite wyzwanie. Pierwsze nurkowanie już o 7, potem śniadanie. Następne wejście o 11, potem obiad i znów nurkowanie. Chwila przerwy i o 19 nurkowanie nocne. Potem kolacja i tak jedenaście razy… Wyjątkiem były dwa dni, podczas których nasz szkuner musiał pokonać spory dystans pomiędzy kolejnymi wyspami… Trasa najpierw biegła na północ na wyspę Gam, potem aż za równik na wysepkę Bag. Z północy płynęliśmy już w dół w kierunku wysp Monsuar i Bażanta, by ostatnie dni spędzić w okolicach Mosool na południu archipelagu.

Ogólnie przemierzyliśmy ok. 1000 mil morskich… Pogoda oczywiście nie pozwalała narzekać. W dzień solidny upał przy dużej wilgotności, a temperatura wody ok. 30… W nocy w klimatyzowanych kajutach spało się znośnie. Zdarzył nam się jeden dzień pełen deszczu i dwa z niewielkimi przelotnymi opadami. Niebo nigdy nie było w pełni czyste, a trójwymiarowe chmury o niesamowitych kształtach pięknie podkreślały i tak wspaniały krajobraz. Obłoki najpiękniej prezentowały się rano i wieczorem. Wydawało się jakby brały udział w jakimś festiwalu przyjmując piękną gamę barw rozciągniętą od koloru żółtego po purpurowy. Czasami spory fragment nieba zaciągnięty był ciemno szarymi chmurami z których padał rzęsisty deszcz, a obok świeciło słońce.

Ogromny obszar archipelagu był zróżnicowany; mijaliśmy mnóstwo wysp i wysepek w najrozmaitszych kształtach. Najczęściej porastała je gęsta dżungla o soczystej, zielonej barwie. Nad drzewami, jukami i palmami, które występowały w większości, na wyspach fruwały ptaki, a na jednej z nich nietoperze. Było ich tak dużo że ciężko to jest sobie wyobrazić. Zapach ich, dość intensywny też roznosił się na całej plaży. Z jej perspektywy oglądaliśmy zachód słońca i graliśmy mecz piłki plażowej. Takie wyjścia na ląd zdarzały się nam co dwa – trzy dni i były miłą odmianą po chodzeniu tylko po bujającym się pokładzie. Pierwsze nurkowania uzmysłowiły nam wszystkim gdzie jesteśmy i dlaczego znaleźliśmy się na Raja Ampat. Bogactwo podwodnego życia było niesamowite. Nurkowałem już w wielu wspaniałych miejscach na całym świecie, ale ilości gatunków i ryb tutaj były ogromne. Żadne z prawie czterdziestu nurkowań nie było nieciekawe, czy nudne. Zmieniały się warunki; prądy, widoczność, podwodne krajobrazy, ale nie zmieniło się jedno – zawsze można było odnieść wrażenie że pływamy w akwarium. Miejsca nurkowe na północy obfitowały w duże ilości ogromnych bumphead parrotfish które nic nie robiąc sobie z naszej obecności ochoczo podgryzały twarde korale. W tle prawie zawsze pokazywały się ławice jackfish, fusiliers, damselfish, anthias, oraz myśliwi: tuńczyki, spanish makrel, giant trevally, big eye and blue trevally, barakudy i czasami rekiny white tip i black tip. Stan rafy koralowej był idealny. Korale miękkie i te twarde wyróżniały się dużymi rozmiarami i różnorodnością kolorystyczną. W pierwszej części rejsu niemal na każdym nurkowaniu spotykaliśmy nieco śmieszny gatunek rekina wobbegong shark, którego nazywaliśmy brzydkim rekinem… Występujący tylko w morzach Azji rekin miewał do 1,5 metra długości i płaskie brązowe ciało. Spłaszczona głowa, szeroko osadzone małe oczy, i coś w rodzaju wąsów wokół pyska powodowały że wyglądał on jak nieogolony… Podobno Australijczycy nazywają go rekinem dywanowym. Pod koniec wyjazdu w okolicach Mosool kilku szczęściarzom udało się podziwiać pod wodą odkrytego niedawno innego przedstawiciela rekinów: walking shark. To już zupełnie odjechany rekin. Jego długie ciało przypominające bardziej węgorza niż rekina wprowadzone przez mięsnie w ruch pełzający było naprawdę niesamowite. Tego rekina poza Raja Ampat nigdzie nie widziano. Pod wodą nasi przewodnicy wyszukiwali również przedstawicieli świata makro. Ujawniali ukryte na licznych, różnokolorowych gorgoniach pigmey seahorse – malutkie, czasami mierzące kilka milimetrów koniki morskie. Sporo było przepięknych ślimaków nagoskrzelnych, krabów o niesamowitych kształtach; stosujących niesamowite techniki kamuflażu. W każdej niemal szczelinie ukrywały się krewetki, lub małe kraby; czasami w takich ilościach jak pchły na zaniedbanym psie. Nurkowy raj chciałoby się powiedzieć. Miejsca nurkowe były też dość mocno zróżnicowane pod względem ukształtowania dnia. Pływaliśmy więc w pieczarach, przy stromych ścianach, sporo było podwodnych wysp i skał. W zasadzie każde nurkowanie to zupełnie niepowtarzalna sceneria. Wspólne dla wszystkich nurkowań były niesamowite ilości gorgonii, z których część osiągała rozpiętość nawet kilku metrów. Między koralowcami ośmiopromiennymi, czyli gorgoniami pełno było twardych korali stołowych, mózgowców oraz korali miękkich. A wszystko w pełnej palecie soczystych barw. Przy pełnym słońcu do głębokości nawet 12-13 metrów nie potrzebne było sztuczne światło żeby te kolory wydobyć…

Niestety nie udało nam się zanurkować w mangrowcach na północy archipelagu. W zeszłym roku wydarzył się wypadek; nurka zaatakował krokodyl i niestety nasza załoga nie chciała ryzykować.

Oczywiście jak to w sporej grupie mieliśmy mnóstwo drobnych przygód i problemów… Choroby, przeziębienia starały się nam ten błogostan uprzykrzać, ale jakoś sobie radziliśmy. Zgrany zespół wspomagany apteczką Alicji nie dał nikomu długo chorować. No może poza Darkiem, który nie zaleczył choroby przed przyjazdem i trochę był wymęczony długim przeziębieniem. Powstał nawet żarcik na jego cześć. Darek zapytany przez nieznanego: „where are you from???” miał odpowiedzieć pokasłując w tle: „I’m from hospital…”

Zgrany zespół piłki plażowej znów odniósł cenne zwycięstwo nad Indonezją, a kibicujące dziewczyny były pod wrażeniem naszego zaangażowania i poświęcenia. Pozdzierane kolana i piszczele nie były żadną przeszkodą, chęć wygranej była silniejsza. Załoga łodzi drugi raz musiała uznać naszą hegemonię w futbolu. A wieczorem przy kolacji ktoś odczytał sms-a z Polski że znów przegraliśmy sparing przed Euro… Mecz ten rozegraliśmy na plaży niewielkiej wyspy otoczonej jeszcze mniejszymi wysepkami tuż przed zachodem słońca. Kibice pływali w wodzie spoglądając na spektakl światła, czasami pokrzykując coś w naszą stronę.

Pomeczowa kolacja przygotowana została nie jak to zwykle było w mesie lecz na pokładzie górnym. W świetle księżyca ryby i krewetki smakowały wspaniale. Z resztą moje ambitne plany o ograniczaniu porcji, odchudzaniu itd. już w pierwszym dniu rejsu spaliły na panewce… Tak samo jak wspaniałe były nurkowania, serwowana kuchnia była idealna. Niby potrawy były proste, nieskomplikowane, ale przyrządzane były idealnie. Wszystko było świeże i dobrze doprawione. Dwunastoosobowa załoga w ogóle działała jak trzeba. Nie musieliśmy się martwić o nic. Pomagali z wejściem na łódkę, wejściem i wyjściem z wody, byli naprawdę pomocni i uczynni; nawet po ich przegranych meczach piłki plażowej nic się nie zmieniło.

Rejon w którym mieliśmy szczęście przebywać jest niestety oddalony od cywilizacji. Wszelkie poważne problemy ze zdrowiem, czy nieroztropne nurkowanie mogły stanowić nie lada problem. Najbliższa komora dekompresyjna znajdowała się w Makassar, czyli ponad 2 godziny lotu z Sorong. No, a do Sorong też trzeba było długo płynąć. Na szczęście nasze nurkowania były idealnie planowane i realizowane. Obyło się bez najmniejszych problemów. Chociaż na jednym z zanurzeń część z nas musiała ostro powalczyć z prądem, który na końcu nurkowania, podczas przystanku bezpieczeństwa ściągał ostro w dół. Na początku, nieco zaskoczony i zdezorientowany (szalał błędnik) musiałem się nieźle spinać aby wyjść na powierzchnię. Dla zobrazowania zjawiska proszę sobie wyobrazić bąble wydychanego powietrza, które nie lecą do góry, lecz w dół…

Zazwyczaj jest tak na wyprawach nurkowych, że nurkowania są mniej lub bardziej udane. Wszystkie nurkowania, które zrobiliśmy na Raja Ampat były świetne. Nawet te nieznane miejsca, na których nikt nie nurkował były bardzo interesujące. Wymyśliłem bowiem wraz z przewodnikiem zanurzenie w miejscach nowych, nawet jemu wcześniej nieznanych. Dzień przed tą eksploracją nowych raf nurkowaliśmy przy wyspie położonej dokładnie na równiku, a wcześniej na Magic Rock. Magiczna skała dała nam wspaniały pokaz światła i mroku. Pieczara, komnata i jaskinie skrywały mnóstwo ryb i barwnych korali. Wydarte z mroku światłem naszych latarek tworzyły piękny widok na czarnym jak sadza tle… Piękne nurkowanie bo w wielu miejscach było widać światło wpadające szczelinami w skale, co tylko podkreślało magiczność tego miejsca.

Nasz rejs dobiegał końca. Nie było innych komentarzy jak zachwyt. Byliśmy już w wielu miejscach, ale archipelag Raja Ampat pokochaliśmy na dobre. Niezapomniany urlop, solidna porcja nurkowań w plenerach jak z bajki… Azja jest niesamowita i daje ogromne wręcz nieograniczone możliwości dla płetwonurków więc zagościmy tam na pewno jeszcze wiele razy.

P.S. Jak zwykle chciałbym podziękować wszystkim załogantom za niepowtarzalną atmosferę, kapitanowi Wronie za zamieszanie na lotnisku i Wołodzi za seryjne zdjęcia, których z powodu ogromnej ilości nie sposób ogarnąć… Już kilka dni po powrocie jest gotowy kolejny plan: FILIPINY w marcu… Zapraszamy na kolejną niesamowitą wyprawę.

Miłosz Dąbrowski
www.aquadiver.pl
milosz@aquadiver.pl